Poniższy post powstał w ramach projektu „BAJKI TYSIĄCA I JEDNEJ POLKI” Klubu Polki na Obczyźnie, którego jestem dumną członkinią. Projekt ten dedykowany jest Karince oraz jej siostrze Ali. Dziewczynki aktualnie nie mają możliwości, by podróżować, dlatego zabieramy je w baśniową podróż po świecie z dziecięcych snów.
Istnieje mapa bez krańców świata – są na niej wszystkie kontynenty, miasteczka i wsie, ale jako że zawieruszyła się w bibliotecznym dziale baśni, nabyła magicznych cech: jeśli się na niej stanie, potrafi porwać ze sobą w najbardziej odległe miejsce.
Byli tacy, którzy próbowali przedostać się mapą na skróty na Wielką Rafę Koralową u brzegów Australii, na szczyty Himalajów, a nawet do sklepu obuwniczego dwie przecznice dalej. Te próby jednak kończyły się fiaskiem, bo żaden ze śmiałków nie odkrył, że na wyprawę mogą wybrać się tylko dzieci. Czternastoletnia Ala i jej ośmioletnia siostra Karina poznały także inny sekret mapy – nie da się nią podróżować w pojedynkę. Dziewczynki dobrze wiedzą, że trzeba razem usiąść na wygniecionym papierze i mocno złapać się za ręce i dopiero wtedy otworzy się przed nimi droga. Dokąd tym razem? Jak zwykle tam, gdzie ktoś na tę dwójkę będzie czekał. Tak jak tutaj.
– A teraz już naprawdę dobranoc – powiedziała mama, szybko cmokając dziewczynki w czoło i gasząc lampki przy łóżkach. Znały ten ton i wiedziały, że nie da się namówić na jeszcze jedną historię. Po chwili drzwi cicho się zamknęły i słychać było jej szybkie kroki na schodach. 11-letnia Nini chichotała jeszcze na myśl o małej mamie uciekającej przed dziobiącym ją kogutem. 9-letnią Lenkę pochłaniała zaś myśl o zaginionej w Polsce magicznej mapie. Czy ona naprawdę istniała? Jak cudownie byłoby ją mieć!
Po drugiej stronie oceanu, jakieś 7430 km dalej, dwie inne dziewczynki nie mogły zasnąć. 8-letnia Karinka w myślach rozpamiętywała przeżyte przez ostatnie dwa miesiące podróże. Czy te wszystkie przygody zdarzyły się naprawdę, czy – jak sugeruje jej starsza siostra – może to tylko wytwór ich wyobraźni? 14-letnia Ala leżała w łóżku pochłonięta lekturą „America’s Tallest Buildings”, którą zdecydowała się przeczytać po angielsku.
– Spire, spire… – mruczała Ala, sięgając do leżącego na kołdrze słownika.
– Dziewczyny! Gaście już światło! Jest późno! – rozległ się znajomy ton mamy.
***
– Nini, słyszysz to? – Lenka poderwała się z łóżka.
– Co? – wymamrotała na pół śpiąca Nini.
– Coś stuka w okno!
– Idź spać, Lenka. To wiatr dudni w nasze nieszczelne okno – bąknęła Nini, nakrywając głowę poduszką.
***
– Głośniej, Ala, pukaj głośniej! – ponaglała siostrę Karinka.
– Głośniej już się nie da, Karina. – odpowiedziała Ala. – Ktokolwiek jest za tym oknem, musi mieć naprawdę twardy sen. Może powinnyśmy zastanowić się, co robić dalej.
Karinka posmutniała. Do tej pory mapa nigdy ich nie zawodziła. Zawsze doprowadzała w miejsce, gdzie ktoś je radośnie przyjmował. A teraz? Nie dość, że nie wiedziały, gdzie są, to jeszcze… Zaraz zaraz. W tym właśnie momencie róg seledynowej zasłony uchylił się. Po chwili cztery pary oczu wpatrywały się w siebie w wielkim zdumieniu.
– Oh… My… – wydukała Nini w szoku, nie odrywając oczu od widoku za oknem. Dwie dziewczynki w podobnym jak one wieku unosiły się w powietrzu na czymś, co przypominało latający dywan i starą, wygniecioną mapę jednocześnie.
– Magiczna mapa – wyszeptała Lenka.
Gdy pierwsze emocje opadły, dziewczynki zasypały się pytaniami. Po paru minutach rozmowy czuły, jakby znały się od zawsze. Karinka z entuzjazmem opowiadała, jak magiczna mapa porywa je w niespodziewane, nieraz bardzo odległe miejsca, gdzie zawsze czeka na nie przygoda. Nie trzeba było więcej wyjaśnień. Cała czwórka wskoczyła na mapę, która sama obrała kierunek w stronę tysięcy migocących w oddali świateł. Pochłonięte żywiołową rozmową dziewczyny ocknęły się w chwili, gdy silny podmuch wiatru zatrzepotał mapą tak, że musiały się złapać za ręce i mocniej przytulić.
– A gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytała Karinka.
– Nie czujecie, dziewczyny? – zachichotała Lenka. – W Chicago, znanym również jako Wietrzne Miasto!
– America’s Tallest Buildings… – wyszeptała Ala i w tym momencie zorientowała się, że na jej kolanach wciąż leży książka otwarta na rozdziale o chicagowskich drapaczach chmur, przy którym zasnęła. Przewróciła kartkę i przeczytała: „Willis Tower, większości mieszkańców znany bardziej jako Sears Tower” – i gdy tylko wymówiła te słowa, mapa poderwała się w górę jak szalona i skierowała lot na majestatyczny wieżowiec królujący w nocnym krajobrazie miasta.
Po niespełna minucie brawurowego lotu zwolniła i zatrzymała się przed oknem jednego w przedostatnich pięter. Dziewczynki wychyliły głowy, by zaglądnąć do środka. Był to elegancki gabinet, stylowo dekorowany dziełami sztuki i egzotycznymi roślinami. Mahoniowe meble i skórzane fotele sprawiały wrażenie luksusu. W oddali naprzeciw okna stało masywne biurko, za którym siedział brzuchaty i łysy prezes w wytwornym, choć mocno opinającym się na nim garniturze i połyskującym pierścieniu na palcu.
– To musi być szef – wyszeptała Ala.
Naprzeciw biurka, na skraju fotela, nerwowo przebierając nogami siedział drugi mężczyzna, który mówił coś cichym, ledwo słyszalnym głosem:
– Panie prezesie… proszę mnie nie zwalniać… To naprawdę nie moja wina…
– To jest ostateczna decyzja, Phil. – warknął prezes. – A teraz, jestem zajęty! – poirytowany wskazał na drzwi.
– Panie prezesie… ja mam rodzinę…
– Wynoś się! – krzyknął prezes cały czerwony. – Nie widzisz, że jedzenie mi stygnie?!
Gdy Phil ze spuszczoną głową oddalał się w stronę drzwi, niedobry prezes niecierpliwie rozrywał już papierowe torby z McDonalda.
– He he he, dał się nabrać… – mamrotał chichocząc złowrogo. A gdy zabierał się do pierwszego kęsa ogromnego hamburgera, sekretarka wywołała go na korytarz. – Zjeść nie dadzą! – krzyknął, znowu robiąc się cały czerwony.
Dziewczynki – jednocześnie wzburzone i zasmucone tą sceną – spojrzały na siebie porozumiewawczo.
– Nie ujdzie ci to na sucho, wredny grubasie! – wykrzyknęły i ni stąd ni zowąd znalazły się przy biurku prezesa.
– Stołówka! Musi tu być jakaś stołówka! Po paru minutach Lenka wrociła z pieprzniczką, solniczką i buteleczką „hot sauce” pod pazuchą.
– Dawaj! – ponaglały pozostałe dziewczynki i chichocząc w podekscytowaniu doprawiły hamburgera pieprzem i superostrym sosem, a zawartość solniczki wsypały do kubka z colą. Gdy posłyszały kroki prezesa, w mig siedziały znów na „zaparkowanej” za oknem mapie.
Gdy wygłodniały prezes zrobił wielkiego gryza hamburgera, najpierw zrobił się purpurowy na twarzy, a potem kaszląc, ksztusząc się i plując wokół zaczął wzywać sekretarkę, która spanikowana podała mu leżący obok kubek z kolą.
– Aaaa!!!!!! Aaaa!!!! – wrzeszczał rozwścieczony prezes, parskając kolą wprost na ekran swojego nowego komputera Apple i zmieniając kolor twarzy na zielony. Tymczasem dziewczynki zwijały się ze śmiechu.
– Dość już, dziewczyny… Mam nadzieję, że nie przeholowałyśmy… – próbowała odzyskać powagę Ala. I tym właśnie momencie mapa poderwała się równie szaleńczo, jak przedtem i poszybowała na północ, obierając kurs wzdłuż rzeki Chicago.
– Ala, co tam masz dalej w tej książce – zapytały dziewczynki. – „Trump Tower Chicago w momencie ukończenia budowy w 2009 roku był najwyższym budynkiem rezydencyjnym na świecie…” – nie skończyła jeszcze wypowiadać tych słów, gdy gwałtowny poryw mapy doprowadził je, jak poprzednio, przed okno jednego z najwyższych pięter.
W środku był dziecięcy pokoik z łóżeczkiem, w którym pochlipywał około roczny chłopczyk. Do pokoju wbiegła młoda ładna pani potrząsając butelką z mlekiem.
– No już, może to pomoże… – powiedziała, ale malec wcale nie chciał butelki. Odepchnął ją i płakał jeszcze głośniej. Kobieta wzięła małego na ręce, zaczęła go huśtać i lulać, nucąc całkiem ładną kołysankę. Na melodię kołysanki mały jeszcze bardziej się rozzłościł. Teraz już nie płakał, teraz darł się wniebogłosy!
– Popatrz, co my tu mamy, twojego ulubionego słonika! – próbowała opanować sytuację mama, kiedy właśnie sympatyczny pluszowy słoń wylądował na podłodze.
Dziewczynki najpierw rozbawione obserwowały tę scenę, lecz po jakimś czasie zrobiło im się żal i mamy, i malca.
– Coś jest nie tak – powiedziała Karinka. – Musimy im jakoś pomóc.
– Ale jak? – zapytała Nini.
– Miny! Głupie miny! – wykrzyknęła odkrywczo Karinka!
Gdy mama pobiegła do łazienki przygotować kojącą kąpiel, dziewczynki zaczęły stukać w szybę i na przemian stroić co jedna to głupsze miny. Prym wiodła oczywiście najmłodsza Karinka, rozpłaszczając nos na szybie i rozciągając oczy i usta. Za nią Ala wysilała się na zeza z językiem zwieszonym na jedną stronę, a Lenka i Nini prześcigały się, kto zrobi lepszą minę ala „stara babcia”. Maluch najpierw zszokowany wpatrywał się w okno, lecz po chwili zaczął chichotać i radośnie podskakując wskazywać na okno. Po chwili już śmiał się w głos! Zaskoczona mama wbiegła do pokoju:
– Co ty tam widzisz kochanie? – zapytała, podchodząc do okna.
Lecz mapa szybowała już dalej na północ, w stronę kolejnego wieżowca, na wprost dwóch ogromnych białych masztów. Dziewczynki podziwiały roztaczające się po prawej stronie jezioro Michigan, słynne molo Navy Pier i rozświetloną w dole Michigan Avenue.
– Ala, co dalej w książce? – zapytała Karinka.
– „John Hancock Center. Oprócz biur, sklepów i mieszkań, mieści się w nim najwyżej położony basen na świecie, lodowisko oraz słynna restauracja na 95. piętrze.” – Nie zdążyła jeszcze wypowiedzieć ostatnich słów, gdy mapa zawirowała i zatrzymała się przy oknie, za którym słychać było łagodną muzykę, brzęk sztućców i przeplatające się rozmowy.
– To musi być ta restauracja – powiedziała Karinka zbliżając się do szyby, lecz po chwili odskoczyła, gdy zdała sobie sprawę, że stoliki przylegają do okien, a siedzący przy nich ludzie byli praktycznie na wyciągnięcie ręki. Mapa zniżyła się do poziomu, skąd dziewczynki mogły bezpiecznie obserwować scenę przy najbliższym stoliku. A było na co popatrzeć. Atrakcyjna długowłosa szatynka w czerwonej sukience wpatrywała się maślanymi oczami w równie urodziwego, choć wyglądającego na lekko zdenerwowanego bruneta, który właśnie serwował szampana do kieliszków.
– No mówże już, co to za niespodzianka – odezwała się zalotnie dziewczyna. Chłopak jedną ręką pochwycił jej dłoń, a drugą zaczął nerwowo macać małe pudełeczko, które leżało na jego kolanach. Udało mu się go otworzyć, ale w chwili, gdy próbował wydobyć z niego zawartość, poprawił się na krześle tak nerwowo, że z pudełka wysunął się pierścionek i wpadł w malutką szparę między podłogą a oknem. Młodzieniec wskoczył pod stół i zaczął na czworaka chodzić między stolikami, ku rozbawieniu innych gości.
– Kochanie! Dobrze się czujesz? – powiedziała speszona dziewczyna. – Kochanie, wstawaj!
Tylko dziewczynki wiedziały, co się dzieje. Co więcej, tylko dziewczynki wiedziały, gdzie dokładnie wpadł diamentowy pierścionek.
– Karina! Jesteś najmniejsza, to go dosięgniesz! – Przejęte postanowiły natychmiast biec z pomocą roztargnionemu młodzieńcowi.
– Tylko jak ja tam się dostanę? – zmartwiła się Karinka i w tym właśnie momencie znalazła się drugiej stronie szyby! Nie tracąc czasu zręcznie wydobyła pierścionek ze szpary i podała go raczkującemu pod stołem zdesperowanemu chłopakowi. „Thank you!” – wyszeptał z wyraźną ulgą, uściskał Karinę, która w parę sekund znów siedziała na mapie. Za chwilę przy stoliku były okrzyki radości, łzy i oklaski gości.
– Dobra robota, Karinka – powiedziały wzruszone dziewczynki.
A mapa obrała już nowy kurs, wzdłuż jeziora, skąd rotaczał się najpiękniejszy widok na miasto. Leciała długo, nie zatrzymując się nigdzie i wznosiła się coraz wyżej i wyżej, aż dziewczynki widziały wokół siebie tylko gwiazdy, a w oddali rozświetlający niebo księżyc.
– Gdzie teraz, Ala? – zapytały. – Co dalej w książce?
– Nie wiem. Rozdział o Chicago kończy się na John Hancock Center – odrzekła Ala, ziewając. – Poza tym, jestem już trochę zmęczona – dodała, osuwając głowę na mapę.
– My też… – powiedziały prawie równocześnie pozostałe dziewczynki. Za chwilę cała czwórka spała już smacznie, zwinięta w kłębuszki, a mapa bujała je łagodnie w blasku księżyca.
***
– Pobudka! Dziewczyny, pobudka! – zawołała mama włączając światło.
– Szkoła… – wymamrotała z niechęcią Lenka.
Nini starym zwyczajem nakryła głowę poduszką.
Po drugiej stronie oceanu, jakieś 7430 km dalej, dwie inne dziewczynki leniwie otwierały oczy.
– Ale twardo dziś spałyście! – powiedziała mama. – Nie mogłam was dobudzić! Ala, znalazłam tą książkę na podwórku przed domem. To twoja? – rzekła mama wręczając Ali „America’s Tallest Buildings”.
Na widok książki Ala poderwała się na łóżku i przetarła oczy.
– Karinka! A co robi pusta solniczka w twoim łóżku? – zdziwiła się mama.
Ala z Karinką spojrzały na siebie porozumiewawczo.
– Chyba znów miałyśmy ten sam sen… – wyszeptała Karinka.
– Chyba tak – uśmiechnęła się Ala.
Linki do pozostałych bajek znajdziesz tutaj.
Zdjęcia pochodzą z Wikimedia Commons, natomiast „obróbka” zdjęć to wspólny wysiłek mój, Dużej i Średniej.