Polskie, żadne boliwijskie! – czyli z wizytą w polskim konsulacie w Czikago

Po latach odkładania na potem nadszedł wreszcie czas, by moje latorośle skorzystały z zasady Ius Sanguinis, według której nabywają obywatelstwo polskie przez „urodzenie z rodziców, z których co najmniej jedno posiada obywatelstwo polskie, bez względu na miejsce urodzenia dziecka w Polsce czy za granicą” (Art. 14 pkt 1 ustawy o obywatelstwie polskim). Innymi słowy, postanowiłam wyrobić dzieciom polskie paszporty.

1

Przy składaniu wniosku muszą być obecne dzieci i oboje rodziców (tylko w wyjątkowych sytuacjach dopuszcza się obecność  jednego rodzica), więc była to dla nas planowana wyprawa. Przykazałam dzieciom ładnie się ubrać, mówić tylko po polsku i grzecznie odpowiadać na pytania konsula. Reakcje były następujące:

– „Dzień dobry. Mam na imię M. i bardzo lubię pierogi.” Tak dobrze?

– Oooohhhh mama, czy musimy mieć białą bluzkę i granatową spódniczkę…..?

Każdy interesant witany jest w drzwiach „kontrolą bezpieczeństwa”. „Wszyscy mówią po polsku?” – bardziej stwierdził niż zapytał Pan Pierwszy, po czym trzykrotnie poinstruował męża – po polsku – by opróżnił kieszenie kurtki, zwiększając przy tym donośność głosu i przy okazji moje rozbawienie (sorrry…) – Tutaj ma pani wnioski, a tutaj wzór. Proszę wypełnić wnioski według wzoru i uwaga, nie podpisywać, powtarzam, nie podpisywać!

5

Oj niby proste, ale jednak nie. Starsza pani z panem zasłaniają mi wzór. W niewielkim pomieszczeniu jest już sporo ludzi. Mało miejsc siedzących. Muszę się skoncentrować. Mały wisi na mnie. Mąż nic nie rozumie. Rozprasza mnie telewizor i Pan Pierwszy, który donośnym głosem nieustannie poucza, tłumaczy, instruuje, a jednocześnie przeprowadza każdemu nowo przybyłemu kontrolę bezpieczeństwa.

Utknęłam już na wstępie, bo co wpisać dzieciom w pole „obywatelstwo” ? Zerkam na wzór. Nie ma nic. Postanawiam podejść do Pana Pierwszego:

– Przepraszam, co mam wpisać dzieciom w pole „obywatelstwo”?

– Proszę pani! Mówiłem pani, jest wzór! Ja naprawdę nie mogę każdemu palcem pokazywać i tłumaczyć. Pani podejdzie tutaj do wzoru. Proszę dokłanie tak wypełnić jak tutaj. Dokładnie według wzoru!

4

Duża w osłupieniu spogląda to na mnie, to na pana. No tak, po raz pierwszy spotyka się z polskim „customer service”. Jakaś część mnie chce zwrócić panu uwagę, że pytam, bo wzór jest niejasny, a on jest przecież po to, aby udzielić pomocy, lecz z drugiej strony właśnie budzi się we mnie uśpiony po latach kompleks prowincjuszki i pokora przed urzędnikami. A co jak pan się obrazi i jeszcze paszportów nam nie wyda? Wracam więc do niejasnego wzoru i postanawiam siedzieć cicho i wypełniać dalsze pola, gdy Pan Pierwszy w przypływie łaskawości podchodzi do mnie i mówi: – Pani wpisze polskie, tylko polskie. Żadne boliwijskie, żadne inne!

Aha. Żadne boliwijskie. Boliwijskie…?

Od tej pory postanawiam unikać Pana Pierwszego. Zauważam, że jest jeszcze Pan Drugi, który nie krzyczy i jest uśmiechnięty. Z kolejną wątpliwością podchodzę do niego.

– Przepraszam, pan jest wolny?

– Ach, droga pani, urzędowo tak, ale tak to nie…

I już wiem, że mam go w garści. Pochlebstwem, cierpliwością i pokorą – czyli starymi sposobami Mamy – zdobywam odpowiedzi na resztę pytań i pomoc w wypełnieniu ośmiu wniosków (potrzebne są też wnioski o pesel). Nie dałam się zbyć nawet, gdy w chwili niemocy Pan Drugi próbuje mnie odesłać do Pana Pierwszego. – Pan taki miły, a tamten pan krzyczy.

2

Wspomnienie kolejki po wizę w konsulacie w Krakowie?

Dostaję numerek i zaczyna się czekanie. Obserwuję, ja Pan Pierwszy wypytuje nowo przybyłego śniadego interesanta, czy w plecaku ma „something dendżeros, maybe najfs?”, potwierdzając moje przypuszczenia, że oczywiście mówi po angielsku. Obserwuję też, jak uspokaja wkurzonego kontraktora, który nie chce przejść kontroli bezpieczeństwa, bo on jest tylko po odbiór. Obserwuję też, jak ksiądz dostaje kolejkę do okienka praktycznie bez czekania – chcę wierzyć, że to przypadek. I dochodzę do wniosku, że Pan Pierwszy ma naprawdę niełatwą pracę.

Dalej poszło już sprawnie, mimo ciasnych okienek, przez które trudno się mówi, pani jest uśmiechnięta, miła i przyjazna. Podobne pozytywne doświadczenie miałam, gdy kilka lat temu przedłużałam własny paszport, więc do okienkowych pań nie mam żadnych zastrzeżeń. Trzeba jednak odrobić zadanie domowe i przyjść przygotowanym. Dzieci obejrzane, odciski pobrane, kopie zrobione, pięczątki przybite, paragony wydane.

– Nagle wszyscy się obudzili i chcą mieć polskie paszporty – mruczy Pan Pierwszy w odpowiedzi na komentarze o wzmożonym ruchu w konsulacie. Zadowolona z pozytywnego załatwienia mojej sprawy, po trzech (tak, trzech) godzinach wreszcie wychodzę. Po około siedmiu tygodniach odbieram nowiutkie, świeżutkie, prosto z pieca…

6

Informacje praktyczne

Umiejscowienia zagranicznych aktów urodzenia (transkrypcje) w polskim urzędzie stanu cywilnego to pierwszy i niezbędny krok do pozyskania polskich paszportów dla dzieci urodzonych za granicą. Umiejscowienia mogą być dokonane:

– przez rodzica, przy okazji wizyty w Polsce (w USC miejsca ostataniego zameldowania rodzica).

– konsula – najdłuższa i najbardziej kosztowna droga

– dziadków – w miejscu ostatniego zameldowania rodziców (przy podpisaniu oświadczenia o pełnomocnictwie dla babci lub dziadka)

Potrzebne są oryginalne akty urodzenia wraz z tłumaczeniami przysięgłymi (zamiast kłopotać się z tłumaczeniami w Stanach, polski USC podsunął mi tłumacza, z którym współpracuje i który kosztował mnie 50 zł od dokumentu). Kogo interesuje temat, niech doczyta informacje tutaj, bo ja naprawdę nie mogę każdemu palcem pokazywać i tłumaczyć…

 

(Polskich) słów brak

Polonijne rodziny znają to zjawisko bardzo dobrze. Mówimy do naszych dzieci po polsku, a one odpowiadają po angielsku. I tak toczą się nasze codzienne rozmowy. Jest to dla nas tak naturalne, że nawet się nad tym nie zastanawiamy. Czasami sami przechodzimy na angielski. W końcu chcemy mieć pewność, że dziecko nas zrozumie! W rezultacie pożałowania godny polsko-angielski bełkot staje się naszym codziennym językiem. I mean, chcemy mówić po polsku, lecz brakuje nam słów.

A co zrobić, jeśli w domu jest jeszcze tata, który uporczywie mówi do dzieci tylko po hiszpańsku? Choć nieraz wydaje mi się, że jego oczekiwania przerastają zdrowy rozsądek (chce, by i one odpowiadały tylko po hiszpańsku) przyznam, że poniekąd podziwiam jego konsekwentność. Zatem mama co innego, tata co innego, szkoła co innego. W rezultacie mamy dzieci nie tylko piękne, mądre i zdolne, ale i trójjęzyczne.

blog 3

W moim smartfonie zapisana jest spora kolekcja językowych perełek moich dzieci. Przy niektórych z nich pękałam ze śmiechu. Mam nadzieję, że dla Was będzie to równie śmieszne. Dziś zdradzę tylko małą część. Będzie dużo ciągów dalszych!

1. Średnia: „Mama, tata mówi, żeby mu przynieść białe skarpetinas.”

Wyjaśnienie: (hiszp.) calsetines + (pol.) skarpetki = skarpetinas

2. Do Najstarszej: „Córcia, siedź cicho, bo ty tu nie decydujesz.”. Odpowiada: „Wiem, ja nie decyduję, ja tylko sadżestuję.”

3. Do Średniej: „Dziękuję Ci, córcia. Ty zawsze jesteś najbardziej pomocna.” (bo jest!)  Za chwilę Średnia do Najstarszej: „Ja to zrobię! Ja to zrobię! Mama powiedziała, że jestem the most pomocnest of all!”

4. Mój trzylatek: „Mama! Popatrz, mam okulares!”

Wyjaśnienie: (hiszp.) lentes + (pol.) okulary = okulares

5. W drodze do domu (w okresie wielkanocnym):

– Dziewczynki, jak tylko wejdziemy do domu, poświęcimy parę minut na zrobienie porządku.

– Okej, mama!

(Średnia do Najstarszej, zdezorientowana ) – Why do we have to bless minutes?