Jak moje 11-letnie dziecko dostało iPhona w prezencie i co z tego wynikło

To było dokładnie w przeddzień nowego roku szkolnego. W ramach ostatnich przygotowań wyskoczyłam nie pamiętam już po co do sklepu. Wzięłam ze sobą dzieciaki, wszystkie oprócz Dużej. Miało być nie dłużej niż godzinka. Zatem gdy zadzwoniła komórka, a na wyświetlaczu pokazało się „Dom”, w pierwszym odruchu pomyślałam, że coś się stało.

– Mama! mama! You won’t believe what happened! – rozentuzjazmowany głos wskazywał raczej na dobre wieści. Tylko co to mogło być? Może przyszedł długo oczekiwany zwrot nadpłaty od skarbnika powiatowego? Nieeee… dziecko nie dzwoniłoby do mnie z taką informacją. Za dużo radości w głosie, radości autentycznej, szczerej, niepohamowanej, wręcz z niej kipiącej…

– Przyszedł wujek i przyniósł mi… iPhona! Mama, słyszysz, prawdziwego iPhona!

Cisza na moim końcu słuchawki. Godzinę mnie nie ma. Jak na złość zostawiam TO dziecko same. I właśnie wtedy, właśnie w tej chwili, pojawia się wujek przynosząc to, o co od paru miesięcy toczy się w domu zacięta dyskusja. Cholernego iPhona.

– I co zrobiłaś? – cedzę ze spokojem, powagą, ale też ciekawością, zdając sobie sprawę, że mój głos nie podziela entuzjazmu Dużej.

– No… powiedziałam, że nie mogę go przyjąć, dopóki nie zaaprobujesz, ale on i tak go zostawił i poszedł.

Wujek dobry. Hojny wujek. Wujek na święta załatwił, że Santa przyniósł konsolę do gier Xbox. Gdy były młodsze, wujek obdarował je luksusowymi lalkami American Girl. Wujek przemyca synkowi suszone mango obsypane ostrym proszkiem z chili, smakołyk który synek uwielbia, a który przy braku umiaru powoduje bóle brzucha i niestrawność. Wujek ma prawie dorosłe dzieci, lecz żadnej córki. Wujek ma serce do rany przyłóż. Wujek podczas którejś z zakrapianych tekilą rodzinnych biesiad obiecał mojemu dziecku, że jeśli zaśpiewa jakąś tam piosenkę, to załatwi jej iPhona. Taki wujek to marzenie każdego dziecka.

iPhonowa debata toczy się może od maja. Najpierw duże zainteresowanie modelami telefonów. Co ten ma, a co tamten. Ile ten kosztuje, a ile tamten. Mama, a ile trzeba płacić, a jak często. Za jakiś czas:

– Kiedy będę miała swój telefon?

– Jak tylko uznamy, że jest taka potrzeba.

– Ale kiedy to będzie?

– Nie wiem, pożyjemy – zobaczymy.

– Ale dlaczego nie teraz?

–  Bo teraz nie potrzebujesz.

– A jak mam skontaktować się z wami, gdy pilnuję dzieci sąsiadki (sąsiadka nie ma telefonu domowego)?

– Po prostu głośno krzycz.

– Ale wszyscy w mojej klasie mają telefon.

– Ty nie jesteś wszyscy…  Ale wiesz co, jak naprawdę będzie potrzeba, to aktywuję ci mój stary telefon z klapką.

– Z klapką? Nie, dziękuję.

Muszę tu od razu zaznaczyć, że jak na amerykańskie dzieci, moje mają naprawdę dużo zdrowego rozsądku. Nie są wymagające, znają realia, cieszą się arbuzową gumą do żucia, czy paczką ulubionych słodko-kwaśnych drażetek. Argument „bo wszyscy to mają” czy „bo wszyscy tak robią” nigdy nie miał u nas wielkiego przebicia. Nigdy, aż do teraz…

iPhone

I leżał tak iPhone prawie dwa tygodnie na półce w biurze. Bo na paragonie podarukowym widniała data zwrotu i myślałam, że muszę poczekać do tego dnia ze zwrotem. Błąd. Leżał, kłuł w oczy i zakłócał spokój w rodzinie. „Cool” torbę ze srebrnym jabłkiem zostawiła sobię na pamiątkę. Na początku w ogóle nie skojarzyłam częstych wizyt w biurze, niespodziewanych oznak czułości typu”I love you mama, you are the best” z iPhonem. W którymś momencie pojawiły się delikatne podchody: „Mamusiuuuu, nie zmieniłaś zdania?”. Za parę dni zaczynamy od nowa: „A kiedy pozwolisz mi mieć swój telefon?” itd. itp. Były też momenty buntu: „Ale dlaczego?! Wytłumaczcie mi”, a nawet łzy. Były też wyniki sondażu, kompletnie zaskakujące: „Pytałam w klasie i miałam rację: wszyscy, mama, WSZYSCY mają telefony. Jedyną osobą, która nie ma telefonu jest koleżanka X i ja!”. No widzisz, czyli nie jesteś jedyna! Pewnego wieczoru pojawił się list. Początek bardzo przypadł mi to gustu.

Jesteście naprawdę dwojgiem niesamowitych ludzi. Macie pracę, pracujecie ciężko i zapewniacie opiekę czwórce dzieci. Zabieracie nas do szkoły, pozwalacie na zabawę, ale przede wszystkim bardzo nas kochacie. Chcę Wam powiedzieć, że my Was też kochamy.

Droga Mamusiu i Tatusiu. Jesteście naprawdę dwojgiem niesamowitych ludzi. Macie pracę, pracujecie ciężko i zapewniacie opiekę czwórce dzieci. Zabieracie nas do szkoły, pozwalacie na zabawę, ale przede wszystkim bardzo nas kochacie. Chcę Wam powiedzieć, że my Was też kochamy.

Dalej pojawiły się bardzo kreatywne, tudzież całkiem rozsądne argumenty.

Dlaczego potrzebuję telefon. Potrzebuję telefon, bo, na przykład, opiekuję się moim rodzeństwem i dzieje się coś złego. Pewnie, mogłabym po prostu włączyć alarm lub zadzwonić na 911, ale co jeśli wypadek spowodował uszkodzenie alarmu i domowych telefonów. Wtedy co? Telefon byłby świetnym narzędziem wspierającym.

Dlaczego potrzebuję telefon. Potrzebuję telefon, bo, na przykład, opiekuję się rodzeństwem i dzieje się coś złego. Pewnie, mogłabym po prostu włączyć alarm lub zadzwonić na 911, ale co jeśli wypadek spowodował uszkodzenie alarmu i domowych telefonów? Wtedy co? Telefon byłby świetnym narzędziem wspomagającym.

Gry są przyjemne! NAWET TATA W NIE GRA! Jeśli pozwolilibyście mi grać w gry, ściągałabym tylko DARMOWE i STOSOWNE. Ściągałabym nawet gry dla młodszej siostry i brata.

Gry są przyjemne! NAWET TATA W NIE GRA! Jeśli pozwolilibyście mi grać w gry, ściągałabym tylko DARMOWE i STOSOWNE. Ściągnęłabym nawet kilka gier dla (młodszych) siostry i brata.

Końcówka była rozbrajająca…

Bardzo Was kocham i jeśli nie zgadzacie się ze mną, dziękuję bardzo za czas poświęcony na przeczytanie tego listu i próbę zrozumienia.

Bardzo Was kocham i jeśli nie zgadzacie się ze mną, dziękuję bardzo za czas poświęcony na przeczytanie tego listu i próbę zrozumienia.

Właśnie ta końcówka sprawiła, że upewniłam się w mojej decyzji. Za bardzo kocham to dziecko, za bardzo zależy mi na jej zdrowym rozwoju i zachowaniu normalności. iPhone wylądował z powrotem w Apple Store, ku wielkiemu zdziwieniu młodej, wytatuowanej i wykolczykowanej sprzedawczyni z ery digital. Pół godziny go testowała, nie mogąc uwierzyć, że „no, there’s nothing wrong with it”. Kto oddaje dobrego iPhona?! Wujkowi wytłumaczone, przeproszone. Żeby ukoić nieco ból, telefon zamieniony na iPad mini, który może używać w tygodniu do zadań domowych, a w weekendy do zabawy, jeśli przez tydzień zgromadzi dość „cyfrowych punktów”.

Lubię czasami zakradać się do jej sypialni, usiąść na brzegu łóżka i patrzeć jak śpi. Minkę ma tę samą od jedenastu lat.

sleep

I gdy odetchnęłam z ulgą po iPhonowej historii, wczoraj usłyszałam kolejne interesujące pytanie: „Mama, when will you let me date?”.

 

 

Plaża, dzika plaża, preria dookoła… – czyli Northerly Island w Chicago

Odkąd dwa lata temu odkryłam 12th Street Beach, nie byłam na żadnej innej plaży w Chicago. Nie żeby 12th Street była najbardziej atrakcyjna, piasek nie jest specjalnie złocisty, kamienie w wodzie kłują w stopy, lecz dla mnie jest wyjątkowa. Po pierwsze, najbliżej domu, po drugie, jest mało popularna i nigdy nie jest zatłoczona, po trzecie oferuje zachwycający widok na planetarium Adler. Mówimy na nią „ukryta” albo „dzika” plaża. Ukryta, bo odkryłam na nią tajemne wejście i parking, na którym zawsze jest miejsce. Dzika, bo odkryliśmy ją przedzierając się z dzieciakami przez wysokie dzikie trawy pełne brzęczących owadów podczas jednej z przyrodniczych wycieczek. Dla ścisłości, mówimy tu o śródmieściu Chicago, gdzie z każdej strony (z wyjątkiem tej od jeziora) widać drapacze chmur!

20150523_15320620150706_144833

I tak dochodzimy do głównego tematu tego posta, którym jest półwysep Northerly Island. Jest to 91-akrowy (około 37 hektarów) sztucznie usypany skrawek ziemi, przyklejony do East Solidarity Drive, czyli pomostu lądowego łączącego Adler Planetarium z Shedd Aquarium i The Field Museum. O ile kampus najbardziej popularnych w Chicago muzeów jest zawsze zatłoczony i pełny turystów, o tyle na Notherly Island brzęczą świerszcze, ćwierkają ptaki, przechadzają się czaple, a na szlaku prowadzącym na wspomnianą plażę zawsze spotykamy stado bernikli kanadyjskich. Można tu też spotkać lokalnych spacerowiczów, rowerzystów, grupy dzieci i młodzieży uczestniczących w organizowanych przez park programach odkrywania natury.

20150904_11135320150904_10172220150904_113026

Do dziś półwysep nie był w całości otwarty. Odkąd pamiętam, szlaki spacerowo-rowerowe przerywane były ogrodzeniami budowlanymi, za którymi nie wiadomo co się działo. Zatem bardzo się ucieszyłam, gdy dowiedziałam się, że właśnie dziś Northerly Island otwiera południową część parku i z samego rana postanowiłam się tam wybrać, żeby „obczaić” jedno z moich ulubionych miejsc w Chicago. Nie mogłam chyba trafić lepiej, bo zastałam tam samego burzmistrza Chicago Rahma Emmanuela wraz z senatorem Dickiem Durbinem i garstką innych ważnych urzędników przecinających wstęgę! Przypadek również sprawił, że jako entuzjastka parku pojawiłam się w wiadomościach hiszpańskojęzycznej stacji telewizyjnej Telemundo!20150904_10592920150904_172130

Co do samego parku… jak na 9.7 milionów dolarów wydanych na przebudowę zamkniętego 12 lat temu małego lotniska, które służyło politykom latającym między Chicago a stolicą stanu Spriengfield, mogli się bardziej postarać. W parku znajduje się pięcioakrowy staw, kręta ścieżka spacerowo-rowerowa, kilka ładnych rzeźb i… to wszystko. Reszta to dzika przyroda, flora i fauna, czyli, jak podkreślał burmistrz, właśnie to, co w pierwotnym zamyśle miało być w tym miejscu. Trochę brakuje mi dużych drzew i cienia, lecz jeśli założeniem twórców projektu było zachowanie dzikości, to chyba im się udało. Pracownicy parku wręczyli mi ulotkę reklamującą rodzinne wędkowanie, warsztaty organicznego ogródka, puszczanie latawców, a zimą Dni Polarnej Przygody z gąrącą czekoladą przy ognisku i chodzeniem na rakietach śnieżnych. Jak dla mnie, brzmi super!

Programy programami, dla mnie największą zaletą tego miejsca jest jego lokalizacja. Dzika łąka w połączeniu z jeziorem Michigan i głównym dystryktem biznesowym w promieniu jednej mili moim zdaniem bije nawet nowojorski Central Park. Zamykasz oczy, czujesz i słyszysz prerię, otwierasz je i widzisz zapierającą dech w piersiach panoramę chocagowskich wieżowców.

chi-meigs01-81815aerial-ct0030587965-20150818

photo by Blair Kamin, Cityscapes

20150904_10154920150904_113631

Jak dostać się do Northerly Island: jedziesz tak jak do Museum Campus. Gdy jesteś już na alei na wprost planetarium, skręcasz w prawo w S. Linn White Dr. Jedziesz cały czas prosto, wzdłuż przystani po prawej, mijając pawilon koncertowy po lewej, wreszcie dojeżdżasz do parkingu i ośrodka parku Northerly Island. Stąd rozchodzą się szlaki spacerowo-rowerowe, z których jeden okrąża nową, południową część parku, drugi prowadzi na stronę północną, a ten pośrodku prowadzi na „moją” plażę. Oficjalnie na 12th St. Beach można też dostać się obchodząc planetarium. Jeśli w pobliżu największych kamieni zobaczysz niebieski koc, to na pewno będę ja!

136 ołówków, czyli zakupy szkolne w USA

Mundurki, lekarze, szczepionki, dentyści, okuliści. Stara praca, nowa praca, a do tego syndrom kończących się wakacji, objawiający się nudą dzieci i moim balansowaniem na skraju granicy cierpliwości. Tak w skrócie podsumowałabym minione trzy tygodnie i brak aktywności na blogu. Jednak od dłuższego czasu po głowie krążyła mi myśl: muszę napisać o zakupach przyborów szkolnych.

Sto trzydzieści sześć ołówków, dwadzieścia dwie tubki kleju, siedemnaście opakowań chusteczek dezynfekujących, dwanaście rolek ręczników papierowych… Hmmm, nadal wydaje mi się, że w tym roku jakoś tego mniej… Tylko cztery paczki papieru do drukarki? A może to już kwestia przyzwyczajenia? Może to doświadczenie i podejście strategiczne sprawiają, że nie wybałuszam oczu jak lata temu, gdy dzieci zaczynały szkołę, a ja nie mogłam się nadziwić, po co tego wszystkiego tyle?!

school3school2

Listę potrzebnych przyborów znalazłam na stronie internetowej szkoły już początkiem lipca. Pod koniec lipca pojawiają się też one w sklepach na specjalnych stojakach. Znajdujesz szkołę i klasę dziecka, i już wiesz, co musisz kupić. Dobrą wiadomością jest to, że wbrew ogólnej zasadzie, że sezonowe towary są najdroższe w sezonie, właśnie w czasie letnich wakacji przybory szkolne mają najlepsze ceny. Najwyraźniej sprzedawcy mają trochę więcej litości wobec rodziców dzieci w wieku szkolnym. Dodatkowo, przy odrobinie wysiłku można je nabyć za grosze, dosłownie za centy. Zatem jeśli prowadzisz biuro domowe, czy mały biznes, to dobry czas, żeby zaopatrzyć się w notesy, długopisy, foldery i wszelkie inne przybory papiernicze.

Lata doświadczeń, prób i błędów doprowadziły mnie do stworzenia własnego, niezawodnego systemu zakupów szkolnych. Listy przyborów drukuję, gdy tylko się pojawią. Następnie sporządzam (w tym roku Duża z radością przejęła to zadanie) tzw. „master list”, czyli skonsolidowaną i uporządkowaną alfabetycznie listę dla całej mojej czwórki. Listę już od połowy lipca noszę w torebce. Promocje na poszczególne przybory szkolne trwają od około trzeciego tygodnia lipca do końcówki sierpnia i publikowane są co niedziela. Można je znaleźć w internecie, w niedzielnej gazecie lub w reklamówkach podrzucanych pod drzwi. Zawsze w niedzielę próbuję się zorientować, co warto zakupić w najbliższym tygodniu. Jeżeli widzę jakąś niebywałą ofertę, to już w poniedziałek staram się podjechać do danego sklepu, póki towar jest na półkach.

Sklepów, które oferują promocje na przybory szkolne, jest w bród i można posuwać się do skrajności jeżdżenia od jednego do drugiego, lecz ja ograniczam się do trzech sprawdzonych, ulubionych i – przede wszystkim – w niedalekiej odległości: Target, Staples i OfficeMax. Gdy pod koniec lipca zobaczyłam, że mazaki Crayola są po 50 centów, pomyślałam, że taniej już nie będzie i kupiłam wymagane osiem opakowań, a nawet trochę więcej na zapas. Normalnie paczka kosztuje ponad dwa, a nawet trzy dolary. Za kleje Elmers w sztyfcie zapłaciłam dolara za sześć w opakowaniu, gdy normalnie jeden kosztuje dolara. Zeszyty mogą kosztować od 25 centów w górę, ho ho w górę, jeśli chcesz z Minionkami czy Elsą… Na szczęście moje dzieci wiedzą, że kupujemy wszystko jednolite, bez bajerów, lecz nie ustępujące jakości. Wiem już, że papierowe teczki rozlecą się po paru miesiącach, a plastikowe mogą przetrwać nawet do następnego roku.

school5

Najbardziej jednak lubię jednocentowe „deale”. Tak, jednocentowe! Zakupem roku w tym roku był… uwaga… papier do drukarki za 1 cent. Tak, tak, normalny papier, biały, standardowy rozmiar, 500 kartek w paczce. Limit trzy na klienta. Jedyne, co trzeba przeboleć, to fakt, że przy kasie płacisz „normalną cenę”, np. $7.29, lecz po wypełnieniu i odesłaniu paragonu na specjalny adres, otrzymasz zwrot nadpłaty za kilka tygodni (przyjdzie na pewno – testowane wielokrotnie). Biorąc pod uwagę, że potrzebuję cztery opakowania, to już prawie 30 dolarów oszczędności. Wielu osobom szkoda zachodu na odsyłanie paragonów, dla mnie to nie problem.

Nie wszystkie promocje jednocentowe wymagają czekania na zwrot nadpłat. Za centa kupiłam między innymi cyrkle, kątomierze, linijki, temperówki, kartki do segregatora, karteczki katalogowe, zeszyty i papierowe foldery. Tego typu oferty rozchodzą się szybko, najczęściej do połowy tygodnia, więc lepiej nie zwlekać z zakupami.

school4

Sortowanie i podpisywanie przyborów to dla dzieci ogromna frajda. Niespecjalnie cieszą się na powrót do szkoły, lecz na przygotowywanie przyborów – bardzo. Dla ścisłości, komplet podpisanych przyborów na cały rok należy przynieść do szkoły już w pierwszym dniu i nie mieści się to bynajmniej w jednym tornistrze. W tym roku poszłam o krok dalej, kolekcjonowanie i rozdzielanie odbywało się w garażu, by uniknąć niepotrzebnego noszenia ciężarów tam i z powrotem.

school8

Ilości „potrzebnych” rzeczy nie komentuję. Wspominałam już nie raz o wszechobecnym amerykańskim nadmiarze. Czy naprawdę jedno dziecko jest w stanie zużyć 35 ołówków w ciągu dziewięciu miesięcy? Własne dzieci przekonują mnie, że „Taaak, mama”. Co roku nowe nożyczki? A czy wspominałam, że w połowie roku szkolnego nauczyciele posyłają karteczki do domu, że w klasie skończył się klej i uprzejmie proszą o dobrowolne datki?

I na koniec zadanie. Asia musi kupić paczkę zmywalnych markerów Expo (które wyjątkowo upodobali sobie nauczyciele), których normalna cena wynosi $5.99. Asia wypatrzyła w danym tygodniu promocję na markery w cenie $1 za paczkę. Dodatkowo Asia znalazła w niedzielnej gazecie promocyjny kupon producenta na $1. Ile zapłaciła Asia za paczkę zmywalnych markerów?

school9

Udanych zakupów i szczęśliwego powrotu do szkoły!