To było dokładnie w przeddzień nowego roku szkolnego. W ramach ostatnich przygotowań wyskoczyłam nie pamiętam już po co do sklepu. Wzięłam ze sobą dzieciaki, wszystkie oprócz Dużej. Miało być nie dłużej niż godzinka. Zatem gdy zadzwoniła komórka, a na wyświetlaczu pokazało się „Dom”, w pierwszym odruchu pomyślałam, że coś się stało.
– Mama! mama! You won’t believe what happened! – rozentuzjazmowany głos wskazywał raczej na dobre wieści. Tylko co to mogło być? Może przyszedł długo oczekiwany zwrot nadpłaty od skarbnika powiatowego? Nieeee… dziecko nie dzwoniłoby do mnie z taką informacją. Za dużo radości w głosie, radości autentycznej, szczerej, niepohamowanej, wręcz z niej kipiącej…
– Przyszedł wujek i przyniósł mi… iPhona! Mama, słyszysz, prawdziwego iPhona!
Cisza na moim końcu słuchawki. Godzinę mnie nie ma. Jak na złość zostawiam TO dziecko same. I właśnie wtedy, właśnie w tej chwili, pojawia się wujek przynosząc to, o co od paru miesięcy toczy się w domu zacięta dyskusja. Cholernego iPhona.
– I co zrobiłaś? – cedzę ze spokojem, powagą, ale też ciekawością, zdając sobie sprawę, że mój głos nie podziela entuzjazmu Dużej.
– No… powiedziałam, że nie mogę go przyjąć, dopóki nie zaaprobujesz, ale on i tak go zostawił i poszedł.
Wujek dobry. Hojny wujek. Wujek na święta załatwił, że Santa przyniósł konsolę do gier Xbox. Gdy były młodsze, wujek obdarował je luksusowymi lalkami American Girl. Wujek przemyca synkowi suszone mango obsypane ostrym proszkiem z chili, smakołyk który synek uwielbia, a który przy braku umiaru powoduje bóle brzucha i niestrawność. Wujek ma prawie dorosłe dzieci, lecz żadnej córki. Wujek ma serce do rany przyłóż. Wujek podczas którejś z zakrapianych tekilą rodzinnych biesiad obiecał mojemu dziecku, że jeśli zaśpiewa jakąś tam piosenkę, to załatwi jej iPhona. Taki wujek to marzenie każdego dziecka.
iPhonowa debata toczy się może od maja. Najpierw duże zainteresowanie modelami telefonów. Co ten ma, a co tamten. Ile ten kosztuje, a ile tamten. Mama, a ile trzeba płacić, a jak często. Za jakiś czas:
– Kiedy będę miała swój telefon?
– Jak tylko uznamy, że jest taka potrzeba.
– Ale kiedy to będzie?
– Nie wiem, pożyjemy – zobaczymy.
– Ale dlaczego nie teraz?
– Bo teraz nie potrzebujesz.
– A jak mam skontaktować się z wami, gdy pilnuję dzieci sąsiadki (sąsiadka nie ma telefonu domowego)?
– Po prostu głośno krzycz.
– Ale wszyscy w mojej klasie mają telefon.
– Ty nie jesteś wszyscy… Ale wiesz co, jak naprawdę będzie potrzeba, to aktywuję ci mój stary telefon z klapką.
– Z klapką? Nie, dziękuję.
Muszę tu od razu zaznaczyć, że jak na amerykańskie dzieci, moje mają naprawdę dużo zdrowego rozsądku. Nie są wymagające, znają realia, cieszą się arbuzową gumą do żucia, czy paczką ulubionych słodko-kwaśnych drażetek. Argument „bo wszyscy to mają” czy „bo wszyscy tak robią” nigdy nie miał u nas wielkiego przebicia. Nigdy, aż do teraz…
I leżał tak iPhone prawie dwa tygodnie na półce w biurze. Bo na paragonie podarukowym widniała data zwrotu i myślałam, że muszę poczekać do tego dnia ze zwrotem. Błąd. Leżał, kłuł w oczy i zakłócał spokój w rodzinie. „Cool” torbę ze srebrnym jabłkiem zostawiła sobię na pamiątkę. Na początku w ogóle nie skojarzyłam częstych wizyt w biurze, niespodziewanych oznak czułości typu”I love you mama, you are the best” z iPhonem. W którymś momencie pojawiły się delikatne podchody: „Mamusiuuuu, nie zmieniłaś zdania?”. Za parę dni zaczynamy od nowa: „A kiedy pozwolisz mi mieć swój telefon?” itd. itp. Były też momenty buntu: „Ale dlaczego?! Wytłumaczcie mi”, a nawet łzy. Były też wyniki sondażu, kompletnie zaskakujące: „Pytałam w klasie i miałam rację: wszyscy, mama, WSZYSCY mają telefony. Jedyną osobą, która nie ma telefonu jest koleżanka X i ja!”. No widzisz, czyli nie jesteś jedyna! Pewnego wieczoru pojawił się list. Początek bardzo przypadł mi to gustu.
Dalej pojawiły się bardzo kreatywne, tudzież całkiem rozsądne argumenty.
Końcówka była rozbrajająca…
Właśnie ta końcówka sprawiła, że upewniłam się w mojej decyzji. Za bardzo kocham to dziecko, za bardzo zależy mi na jej zdrowym rozwoju i zachowaniu normalności. iPhone wylądował z powrotem w Apple Store, ku wielkiemu zdziwieniu młodej, wytatuowanej i wykolczykowanej sprzedawczyni z ery digital. Pół godziny go testowała, nie mogąc uwierzyć, że „no, there’s nothing wrong with it”. Kto oddaje dobrego iPhona?! Wujkowi wytłumaczone, przeproszone. Żeby ukoić nieco ból, telefon zamieniony na iPad mini, który może używać w tygodniu do zadań domowych, a w weekendy do zabawy, jeśli przez tydzień zgromadzi dość „cyfrowych punktów”.
Lubię czasami zakradać się do jej sypialni, usiąść na brzegu łóżka i patrzeć jak śpi. Minkę ma tę samą od jedenastu lat.
I gdy odetchnęłam z ulgą po iPhonowej historii, wczoraj usłyszałam kolejne interesujące pytanie: „Mama, when will you let me date?”.