Flaga USA, czyli najbardziej bezkarne przestępstwa w kraju?

Słyszeliście przypadek polskiego kierowcy tira z trzema promilami, który zatrzymany przez policję, był przekonany, że jest w Holandii? Otóż coś takiego nigdy nie mogłoby się zdarzyć w Stanach. Powód jest prosty: flagi! Wszędzie flagi! Budynki państwowe czy siedziby prywatnych korporacji, na maszcie przed McDonaldem czy na dzielnicowym boisku do baseballa, w parku rozrywki czy miejskim parku dla psów, w kościele przy ołtarzu i w klasie przedszkolaków, na stoisku warzywnym farmera i przy bramie wjazdowej na hodowlę świń w Iowa. Czasami flaga w szczerym polu, gdzie w promieniu dziesiątek mil nie ma żywej duszy! Często są to flagi bardzo pokaźnych rozmiarów. Właściwie łatwiej byłoby mi wymienić miejsca, gdzie NIE widziałam amerykańskiej flagi, niż te, gdzie jej brakowało. I nie tylko o miejsca chodzi, ale również przedmioty i towary, na których jest obecna. Przyznam, że nie potrafię się jasno ustosunkować, czy podoba mi się taka forma patriotyzmu, czy nie.

flag9

flag10

Wyrastając w kraju i systemie, gdzie flaga traktowana była niczym świętość (bo przecież okupiona krwią milionów poległych za wolność ojczyzny) trudno przyzwyczaić się do widoku innej flagi państwowej na męskich kąpielówkach, ręczniku plażowym czy fasadzie stodoły. Z drugiej zaś strony, dlaczego rezerwować ten symbol na specjalne okazje i święta narodowe? Dlaczego nie sprowadzić go z piedestału do ludzi i z dumą nie obnosić się patriotyzmem wymalowanym na twarzy, na rdzewiejącym pick-up trucku, czy na skarpetkach.

Hola hola! Nie tak szybko! Ustanowione w 1923 r. federalne prawo pod nazwą „Flag Code” (kodeks flagi) jasno określa, w jaki sposób należy obchodzić się i jak prezentować amerykańską flagę. Teoretycznie każde użycie flagi inne niż wywieszanie jej w formie sztandaru jest nielegalne. Oto kilka najciekawszych faktów oraz wyjątków z kodeksu flagi (jego pełny tekst można znaleźć tu).

  • Wyrażenie „The American Flag” (amerykańska flaga) jest niepoprawne. Jedyna dopuszczalna nazwa flagi to „Flag of the United States of America”. Wszystkie inne nazwy, łącznie z powszechnie używanymi przez Amerykanów określeniami: The Star Spangled Banner (sztandar połyskujący gwiazdami), The Stars and Stripes (gwiazdy i paski), Old Glory (stara chwała? – niezbyt ładne tłumaczenie), Red White and Blue (czerwień, biel i kolor niebieski) to nieformalne pseudonimy.
  • Kolory są bardzo ważne. Nie każdy „blue” to „Old Glory Blue”, zatem nie każdy niebieski reprezentuje „czujność, wytrwałość i sprawiedliwość”. Podobnie czerwony musi być „Old Glory Red”, czyli reprezentować „wytrzymałość i bohaterstwo”. (Dla kolegów grafików podpowiadam wartości CMYK: niebieski 10-87-37-51 i czerwony 8-10-77-1.)
  • Flaga zawsze powinna mieć 13 pasków (oznaczających 13 pierwszych kolonii, które utworzyły niepodległe państwo) i 50 gwiazdek (oznaczających 50 obecnych stanów). Właśnie coś takiego jak tu:

flag1

  • Jeśli chcesz umieścić flagę na samochodzie, powinna być przytwierdzona do przedniego prawego zderzaka.
  • Wywieszanie flagi do góry nogami to duży nietakt, ponadto sygnał niepokoju w narodzie. Niebieskie pole z gwiazdami powinno być zawsze umieszczone w lewym górnym rogu – z perspektywy obserwatora. O, właśnie jak poniżej…

flag5

  • Flaga nigdy nie powinna być używana do celów reklamowych: naszywana, nadrukowywana, lub w żaden inny sposób odciśnięta na czymkolwiek przeznaczonym do wyrzucenia po tymczasowym użyciu (np. poduszki, serwetki, pudełka itp.)
  • Flaga nie może być używana jako naczynie do przyjmowania, trzymania, niesienia czy podawania czegokolwiek.
flag8

źródło: terapeak.com

  • Flaga nigdy nie powinna dotykać ziemi, podłogi, wody lub czegokolwiek pod sobą. Zawsze powinna wisieć i powiewać swobodnie.
  • Flaga nigdy nie powinna być używana do pokrycia sufitu. Hmmm… ciekawe czy taka na wentylatorze się liczy?
flagfan

źródło: loriferber.com

  • Chroń flagę przed deszczem i śniegiem. W tym przypadku wywieszaj ją tylko, jeśli zrobiona jest z materiału odpornego na warunki pogodowe.
  • Kiedy flaga jest już zużyta i nie jest w stanie reprezentacyjnym jako symbol narodowy, powinna być zniszczona w dostojny sposób. Teoretycznie zaleca się jej spalenie, lecz innym sposobem godnego pozbycia się flagi jest oddanie jej do lokalnego ośrodka amerykańskich weteranów (VFA).

flag2

  • Flaga nie może być rozsuwana w formie kotar, ani w żaden sposób pofałdowana lub pomarszczona.
  • Flaga nigdy nie powinna być przeznaczona jako odzież, pościel lub aranżacje okienne.

flag4

flag3

flag6

Kiedy jest już jasne, że w świetle powyższych przepisów większość mieszkańców tego kraju to bezkarni przestępcy, pozostaje pytanie, jakie są kary za łamanie kodeksu flagi? Żadnych! Choć teoretycznie kodeks jest federalnym prawem, nie nakreśla żadnych środków wykonawczych ani przewidzianych kar. Traktowany jest jako zestaw wskazówek dla tych patriotów, którzy chcą wywieszać flagę prawidłowo i z należytym szacunkiem.

Na koniec nie mogę się powstrzymać od zaprezentowania wam jeszcze kilku ciekawszych zastosowań flagi, z którymi się spotkałam (na drugim zdjęciu to co prawda flaga Portoryko, nieinkorporowanego terytorium Stanów Zjednoczonych, ale przyznacie, robi wrażenie…) God Bless the USA!

flag11

flag13

flag14

flag12

 

 

 

Polskie, żadne boliwijskie! – czyli z wizytą w polskim konsulacie w Czikago

Po latach odkładania na potem nadszedł wreszcie czas, by moje latorośle skorzystały z zasady Ius Sanguinis, według której nabywają obywatelstwo polskie przez „urodzenie z rodziców, z których co najmniej jedno posiada obywatelstwo polskie, bez względu na miejsce urodzenia dziecka w Polsce czy za granicą” (Art. 14 pkt 1 ustawy o obywatelstwie polskim). Innymi słowy, postanowiłam wyrobić dzieciom polskie paszporty.

1

Przy składaniu wniosku muszą być obecne dzieci i oboje rodziców (tylko w wyjątkowych sytuacjach dopuszcza się obecność  jednego rodzica), więc była to dla nas planowana wyprawa. Przykazałam dzieciom ładnie się ubrać, mówić tylko po polsku i grzecznie odpowiadać na pytania konsula. Reakcje były następujące:

– „Dzień dobry. Mam na imię M. i bardzo lubię pierogi.” Tak dobrze?

– Oooohhhh mama, czy musimy mieć białą bluzkę i granatową spódniczkę…..?

Każdy interesant witany jest w drzwiach „kontrolą bezpieczeństwa”. „Wszyscy mówią po polsku?” – bardziej stwierdził niż zapytał Pan Pierwszy, po czym trzykrotnie poinstruował męża – po polsku – by opróżnił kieszenie kurtki, zwiększając przy tym donośność głosu i przy okazji moje rozbawienie (sorrry…) – Tutaj ma pani wnioski, a tutaj wzór. Proszę wypełnić wnioski według wzoru i uwaga, nie podpisywać, powtarzam, nie podpisywać!

5

Oj niby proste, ale jednak nie. Starsza pani z panem zasłaniają mi wzór. W niewielkim pomieszczeniu jest już sporo ludzi. Mało miejsc siedzących. Muszę się skoncentrować. Mały wisi na mnie. Mąż nic nie rozumie. Rozprasza mnie telewizor i Pan Pierwszy, który donośnym głosem nieustannie poucza, tłumaczy, instruuje, a jednocześnie przeprowadza każdemu nowo przybyłemu kontrolę bezpieczeństwa.

Utknęłam już na wstępie, bo co wpisać dzieciom w pole „obywatelstwo” ? Zerkam na wzór. Nie ma nic. Postanawiam podejść do Pana Pierwszego:

– Przepraszam, co mam wpisać dzieciom w pole „obywatelstwo”?

– Proszę pani! Mówiłem pani, jest wzór! Ja naprawdę nie mogę każdemu palcem pokazywać i tłumaczyć. Pani podejdzie tutaj do wzoru. Proszę dokłanie tak wypełnić jak tutaj. Dokładnie według wzoru!

4

Duża w osłupieniu spogląda to na mnie, to na pana. No tak, po raz pierwszy spotyka się z polskim „customer service”. Jakaś część mnie chce zwrócić panu uwagę, że pytam, bo wzór jest niejasny, a on jest przecież po to, aby udzielić pomocy, lecz z drugiej strony właśnie budzi się we mnie uśpiony po latach kompleks prowincjuszki i pokora przed urzędnikami. A co jak pan się obrazi i jeszcze paszportów nam nie wyda? Wracam więc do niejasnego wzoru i postanawiam siedzieć cicho i wypełniać dalsze pola, gdy Pan Pierwszy w przypływie łaskawości podchodzi do mnie i mówi: – Pani wpisze polskie, tylko polskie. Żadne boliwijskie, żadne inne!

Aha. Żadne boliwijskie. Boliwijskie…?

Od tej pory postanawiam unikać Pana Pierwszego. Zauważam, że jest jeszcze Pan Drugi, który nie krzyczy i jest uśmiechnięty. Z kolejną wątpliwością podchodzę do niego.

– Przepraszam, pan jest wolny?

– Ach, droga pani, urzędowo tak, ale tak to nie…

I już wiem, że mam go w garści. Pochlebstwem, cierpliwością i pokorą – czyli starymi sposobami Mamy – zdobywam odpowiedzi na resztę pytań i pomoc w wypełnieniu ośmiu wniosków (potrzebne są też wnioski o pesel). Nie dałam się zbyć nawet, gdy w chwili niemocy Pan Drugi próbuje mnie odesłać do Pana Pierwszego. – Pan taki miły, a tamten pan krzyczy.

2

Wspomnienie kolejki po wizę w konsulacie w Krakowie?

Dostaję numerek i zaczyna się czekanie. Obserwuję, ja Pan Pierwszy wypytuje nowo przybyłego śniadego interesanta, czy w plecaku ma „something dendżeros, maybe najfs?”, potwierdzając moje przypuszczenia, że oczywiście mówi po angielsku. Obserwuję też, jak uspokaja wkurzonego kontraktora, który nie chce przejść kontroli bezpieczeństwa, bo on jest tylko po odbiór. Obserwuję też, jak ksiądz dostaje kolejkę do okienka praktycznie bez czekania – chcę wierzyć, że to przypadek. I dochodzę do wniosku, że Pan Pierwszy ma naprawdę niełatwą pracę.

Dalej poszło już sprawnie, mimo ciasnych okienek, przez które trudno się mówi, pani jest uśmiechnięta, miła i przyjazna. Podobne pozytywne doświadczenie miałam, gdy kilka lat temu przedłużałam własny paszport, więc do okienkowych pań nie mam żadnych zastrzeżeń. Trzeba jednak odrobić zadanie domowe i przyjść przygotowanym. Dzieci obejrzane, odciski pobrane, kopie zrobione, pięczątki przybite, paragony wydane.

– Nagle wszyscy się obudzili i chcą mieć polskie paszporty – mruczy Pan Pierwszy w odpowiedzi na komentarze o wzmożonym ruchu w konsulacie. Zadowolona z pozytywnego załatwienia mojej sprawy, po trzech (tak, trzech) godzinach wreszcie wychodzę. Po około siedmiu tygodniach odbieram nowiutkie, świeżutkie, prosto z pieca…

6

Informacje praktyczne

Umiejscowienia zagranicznych aktów urodzenia (transkrypcje) w polskim urzędzie stanu cywilnego to pierwszy i niezbędny krok do pozyskania polskich paszportów dla dzieci urodzonych za granicą. Umiejscowienia mogą być dokonane:

– przez rodzica, przy okazji wizyty w Polsce (w USC miejsca ostataniego zameldowania rodzica).

– konsula – najdłuższa i najbardziej kosztowna droga

– dziadków – w miejscu ostatniego zameldowania rodziców (przy podpisaniu oświadczenia o pełnomocnictwie dla babci lub dziadka)

Potrzebne są oryginalne akty urodzenia wraz z tłumaczeniami przysięgłymi (zamiast kłopotać się z tłumaczeniami w Stanach, polski USC podsunął mi tłumacza, z którym współpracuje i który kosztował mnie 50 zł od dokumentu). Kogo interesuje temat, niech doczyta informacje tutaj, bo ja naprawdę nie mogę każdemu palcem pokazywać i tłumaczyć…

 

Circle Interchange – najbardziej zakręcone kółko w Stanach

W idealnym świecie gdy chcesz dojechać gdzieś szybciej, wskakujesz na autostradę. W Chicago nie jest to jednak tak oczywiste. Szacowanie najkrótszego czasu dojazdu (niekoniecznie najkrótszą trasą) stało się nieodłącznym zadaniem większości kierowców, równie ważnym jak tankowanie, czy uzupełnianie płynów w samochodzie. Pomocą służą częste radiowe i telewizyjne komunikaty dla kierowców, mój nieodłączny przyjaciel Google Maps, a także własne, pilnie strzeżone tajniki drogowych manewrów. Niewiele już można zrobić, gdy raz wjedziesz na rampę, która odsłoni przed tobą straszliwy widok: chicagowski korek. Pozostaje słuchać radia, modlić się i testować granice swojej cierpliwości.

chicagotraffic2

Może dlatego, że na inżynierii znam się jak kura na pieprzu, a może, bo jestem po prostu babą ze wsi, którą fascynują zjawiska wielkiego miasta, a może też dlatego, że na trasie tej jeżdżę przez większość dni tygodnia, od paru miesięcy z uwagą śledzę przebudowę okrzykniętego złą sławą chicagowskiego „Circle Interchange”. Przemianowane parę lat temu na „Jane Byrne Interchange” (dla uczczenia jedynej w historii miasta kobiety-burmistrza, Jane M. Byrne) skrzyżowanie w pobliżu centrum miasta łączy ze sobą lokalne i międzystanowe autostrady – Dan Ryan, Kennedy i Eisenhower oraz Congress Parkway – drogę która majestatycznie wprowadza do śródmieścia Chicago, przez ulice State i Michigan, aż od fontanny Buckingham w Parku Granta.

photo: chicagotribune.com

photo: chicagotribune.com

Dlaczego zła sława? Niektóre statystyki nazywają „Kółko” najwolniejszym i najbardziej zatłoczonym skrzyżowaniem autostrad w kraju. Codziennie przewija się przez nie 300-400 tys. pojazdów, a rocznie notuje się tam około 1,100 wypadków. Dla kierowców ciężarówek The Circle to prawdziwy koszmar. Kilka lat temu Departament Transportu obliczył, że przeciętna prędkość ładunków na tym odcinku wynosi zaledwie 29.41 mil na godzinę (47.33 km/h).

Kółko jest węzłem drogowym typu turbiny, teoretycznie pozwalającym podczas przejazdu utrzymywać wysokie prędkości (o ironio!). Z każdego kierunku ma pojedyńcze, długie i kręte rampy, stąd zakręcony wygląd i nazwa. Pomysły ulepszenia i usprawnienia skrzyżowania dodatkowo utrudnia fakt, że bezpośrednio pod nim biegną tory kolejki miejskiej (niebieskiej linii).

Jednak jest nadzieja! W zeszłym roku rozpoczął się wielofazowy projekt przebudowy i udoskonalenia tej ponad 50-letniej konstrukcji. Burzone i wznoszone mosty nad drogami, przesuwane co chwilę pasy ruchu i betonowe przegrody, zakazy, nakazy, ostrzeżenia i objazdy, nowe kolumny, stalowe belki i panowie w żółtych kamizelkach – to nieodłączne realia dla kierowców podróżujących przez Kółko. Stanowy Departament Transportu szacuje, że planowane ulepszenia zmniejszą korki o 50%, zaoszczędzą kierowcom łącznie około 5 milionów godzin rocznie na dojazdach oraz 1.6 milionów dolarów rocznie na kosztach paliwa. Chciałoby się z ironią pokiwać głową i powiedzieć „I’m looking forward to it”. Ale powiem lepiej: pożyjemy, zobaczymy.

Balansujące w powietrzu na wielkich dźwigach stalowe belki to nie lada widok dla baby ze wsi. A stanie w korku zaowocowało paroma zdjęciami.

Dla prawdziwych wielbicieli tematu polecam wideo.

JB6 JB5 JB4 JB3 JB2 JB

 

 

 

Oh Christmas Tree… – o smutnym losie amerykańskich choinek

Zaraz po Nowym Roku, gdy w Polsce i wielu miejscach na świecie rozbrzmiewają jeszcze kolędy, organizuje się orszaki Trzech Króli i ogólnie trwa w bożonarodzeniowej atmosferze, na chicagowskich bocznych uliczkach wyłania się smutny widok: świąteczne choinki, gołe i wesołe, nieraz bardzo jeszcze zielone, świeże i pachnące. Po pierwszym stycznia nikomu niepotrzebne, niechciane, niemodne i niewygodne.

xtree2

No bo po co komu choinka drugiego stycznia, skoro w supermarkecie Walmart na pierwszym planie ustawiły się półki z maskami i kostiumami związanymi z Mardi Gras, czyli odpowiednikiem naszych Ostatków? No i po co komu choinka po pierwszym stycznia, skoro w wielu domach gościła już ponad miesiąc, od pierwszego weekendu po Święcie Dziękczynienia, pod koniec listopada?

Na mojej bocznej uliczce pierwsza choinka pojawiła się na śmietniku jeszcze przed Nowym Rokiem. Po pierwszym stycznia było już ich tam pięć. Dziś miejską śmieciarą pojechały na wysypisko, gdzie w towarzystwie starych mebli i materaców, ton plastiku, styropianu i papieru, gruzu i niepojętej ilości wyrzucanego jedzenia –  dokończą swego żywota.

xtree1

Widok przedwcześnie wyrzucanych choinek kłuje mnie w oczy nie tylko ze względów sentymentalnych. Zdrowe, zielone świerki, jodły i sosny w jednym kontenerze z wyżej wspomnianymi odpadami – coś tu jest nie tak. Większość rodzin zaopatruje się bowiem w żywe drzewka, szeroko dostępne w sieciówkach z materiałami budowlano-ogrodniczymi. I choć w listopadzie i grudniu bardzo powszechny jest widok samochodów z choinką przywiązaną na dachu i radosnymi pasażerami w środku, mało kto kwapi się odwieźć ją po użyciu do centrum ogrodniczego czy szkółki leśnej.

Sama z żalem rozbierałam dziś nasze nabyte dwa tygodnie przed wigilią drzewko. Bynajmniej nam się nie znudziła, ale była w okropnym stanie. Myślę, że bliskość kratki ze znienawidzonym przeze mnie amerykańskim ogrzewaniem nadmuchowym może mieć coś z tym do czynienia. Podlewałam ją, porządnie nawet, lecz wyschła na wiór, obumarła kompletnie i bardziej już straszyła niż upiększała nasz salon.

Jak co roku miasto oferuje „łatwą i przyjazną środowisku alternatywę” dla wyrzucania choinek na śmietnik. Wystarczy w pierwszych dwóch tygodniach stycznia rozebrane drzewko odwieźć do jednego z dwudziestu czterech wyznaczonych parków miejskich, gdzie zebrane choinki są przetwarzone na ściółkę, dostępną potem dla mieszkańców. Drzewko można też odwieźć z powrotem do sieciówki Home Depot, gdzie większość mieszkańców Chicago kupuje choinki. Bardziej leniwi mogą też zamówić ekipę recyklingową „Do The Right Thing”, która za jedyne $15 zabierze choinkę sprzed domu, a za jedyne $25 wyniesie ci ją aż z samego salonu. O tej opcji powinni pamiętać ci, dla których perspektywa targania do parku miejskiego suchej choinki za worek ściółki nie jest warta zachodu. A jeżeli tak jak ja koszty takiego przedsięwzięcia przeliczasz na Starbucksy, to pofatygujesz się i sam zrobisz „the right thing”.

xtree3xtree4

A u was, kochani, do kiedy trzyma się choinki i co z nimi potem robicie?

 

 

 

 

Plaża, dzika plaża, preria dookoła… – czyli Northerly Island w Chicago

Odkąd dwa lata temu odkryłam 12th Street Beach, nie byłam na żadnej innej plaży w Chicago. Nie żeby 12th Street była najbardziej atrakcyjna, piasek nie jest specjalnie złocisty, kamienie w wodzie kłują w stopy, lecz dla mnie jest wyjątkowa. Po pierwsze, najbliżej domu, po drugie, jest mało popularna i nigdy nie jest zatłoczona, po trzecie oferuje zachwycający widok na planetarium Adler. Mówimy na nią „ukryta” albo „dzika” plaża. Ukryta, bo odkryłam na nią tajemne wejście i parking, na którym zawsze jest miejsce. Dzika, bo odkryliśmy ją przedzierając się z dzieciakami przez wysokie dzikie trawy pełne brzęczących owadów podczas jednej z przyrodniczych wycieczek. Dla ścisłości, mówimy tu o śródmieściu Chicago, gdzie z każdej strony (z wyjątkiem tej od jeziora) widać drapacze chmur!

20150523_15320620150706_144833

I tak dochodzimy do głównego tematu tego posta, którym jest półwysep Northerly Island. Jest to 91-akrowy (około 37 hektarów) sztucznie usypany skrawek ziemi, przyklejony do East Solidarity Drive, czyli pomostu lądowego łączącego Adler Planetarium z Shedd Aquarium i The Field Museum. O ile kampus najbardziej popularnych w Chicago muzeów jest zawsze zatłoczony i pełny turystów, o tyle na Notherly Island brzęczą świerszcze, ćwierkają ptaki, przechadzają się czaple, a na szlaku prowadzącym na wspomnianą plażę zawsze spotykamy stado bernikli kanadyjskich. Można tu też spotkać lokalnych spacerowiczów, rowerzystów, grupy dzieci i młodzieży uczestniczących w organizowanych przez park programach odkrywania natury.

20150904_11135320150904_10172220150904_113026

Do dziś półwysep nie był w całości otwarty. Odkąd pamiętam, szlaki spacerowo-rowerowe przerywane były ogrodzeniami budowlanymi, za którymi nie wiadomo co się działo. Zatem bardzo się ucieszyłam, gdy dowiedziałam się, że właśnie dziś Northerly Island otwiera południową część parku i z samego rana postanowiłam się tam wybrać, żeby „obczaić” jedno z moich ulubionych miejsc w Chicago. Nie mogłam chyba trafić lepiej, bo zastałam tam samego burzmistrza Chicago Rahma Emmanuela wraz z senatorem Dickiem Durbinem i garstką innych ważnych urzędników przecinających wstęgę! Przypadek również sprawił, że jako entuzjastka parku pojawiłam się w wiadomościach hiszpańskojęzycznej stacji telewizyjnej Telemundo!20150904_10592920150904_172130

Co do samego parku… jak na 9.7 milionów dolarów wydanych na przebudowę zamkniętego 12 lat temu małego lotniska, które służyło politykom latającym między Chicago a stolicą stanu Spriengfield, mogli się bardziej postarać. W parku znajduje się pięcioakrowy staw, kręta ścieżka spacerowo-rowerowa, kilka ładnych rzeźb i… to wszystko. Reszta to dzika przyroda, flora i fauna, czyli, jak podkreślał burmistrz, właśnie to, co w pierwotnym zamyśle miało być w tym miejscu. Trochę brakuje mi dużych drzew i cienia, lecz jeśli założeniem twórców projektu było zachowanie dzikości, to chyba im się udało. Pracownicy parku wręczyli mi ulotkę reklamującą rodzinne wędkowanie, warsztaty organicznego ogródka, puszczanie latawców, a zimą Dni Polarnej Przygody z gąrącą czekoladą przy ognisku i chodzeniem na rakietach śnieżnych. Jak dla mnie, brzmi super!

Programy programami, dla mnie największą zaletą tego miejsca jest jego lokalizacja. Dzika łąka w połączeniu z jeziorem Michigan i głównym dystryktem biznesowym w promieniu jednej mili moim zdaniem bije nawet nowojorski Central Park. Zamykasz oczy, czujesz i słyszysz prerię, otwierasz je i widzisz zapierającą dech w piersiach panoramę chocagowskich wieżowców.

chi-meigs01-81815aerial-ct0030587965-20150818

photo by Blair Kamin, Cityscapes

20150904_10154920150904_113631

Jak dostać się do Northerly Island: jedziesz tak jak do Museum Campus. Gdy jesteś już na alei na wprost planetarium, skręcasz w prawo w S. Linn White Dr. Jedziesz cały czas prosto, wzdłuż przystani po prawej, mijając pawilon koncertowy po lewej, wreszcie dojeżdżasz do parkingu i ośrodka parku Northerly Island. Stąd rozchodzą się szlaki spacerowo-rowerowe, z których jeden okrąża nową, południową część parku, drugi prowadzi na stronę północną, a ten pośrodku prowadzi na „moją” plażę. Oficjalnie na 12th St. Beach można też dostać się obchodząc planetarium. Jeśli w pobliżu największych kamieni zobaczysz niebieski koc, to na pewno będę ja!

Jak Chicago przechytrzyło zakaz plastikowych toreb

Gdy dowiedziałam się o nowym rozporządzeniu Chicago dotyczącym eliminacji jednorazowych reklamówek na zakupy, mój entuzjazm sięgał zenitu. Podobną radość czułam, gdy dwa lata temu do mojej dzielnicy zawitały wreszcie niebieskie kontenery recyklingowe. Nareszcie! – pomyślałam, nareszcie coś w kierunku ograniczenia czegoś, co od nastu lat kłuje mnie w oczy, leży mi na sercu, a nieraz wręcz doprowadza do szału: wszechobecny amerykański NADMIAR.

Nie jestem bynajmniej skrajną ekolożką, nie wypuszczam zwierząt z klatek w zoo, nie mam nawet energooszczędnego samochodu (choć chciałabym) i czwórkę dzieci wychowałam na jednorazowych pampersach. Ale jestem z pokolenia, które zbierało makulaturę i butelki za grosze, do sklepu chodziło z wiklinowym koszykiem i wystawiało butelki na mleko na korytarz. I nikt nie trąbił wówczas o dziurze ozonowej, topiących się lodowcach i ratowaniu lasów tropikalnych. To były raczej działania kierowane zdrowym rozsądkiem.

Rozporządzenie, które weszło w życie pierwszego sierpnia, zabrania dużym sklepom sieciowym (ponad 10 tys. stóp kw.) zaopatrywania klientów w plastikowe torby jednorazowego użytku. Założeniem pomysłodawców było zachęcenie klientów do przynoszenia własnych toreb, a przez to ograniczenie plastiku, który trafia na wysypiska oraz do ośrodków przetwarzania odpadów, gdzie jest największą zmorą, gdyż zaplątuje się i blokuje maszyny.

20150807_115829 20150807_115622

Odkąd dzieci wyszły z pieluch i zapotrzebowanie na plastikowe torby w domu spadło, staram się zabierać na zakupy swoje torby wielorazowego użytku. Naprawdę dużo osób tak robi, zwłaszcza odkąd w Chicago da się odczuć modę na bycie zielonym. Tylko jeszcze w małych sklepikach kogoś to może dziwić czy śmieszyć, lecz sieciówki podchodzą do tego zupełnie normalnie i przyjaźnie. Jako że jestem częstą bywalczynią sklepów, a gdy zapomnę własnych toreb, ilość moich zakupów przekłada się na od jednej do nawet dwudziestu jednorazówek, przez cały miniony tydzień z zainteresowaniem obserwowałam, jak nowe prawo odbije się na najczęściej odwiedzanych przeze mnie sklepach.

20150807_103603

Pete’s Market, odwiedzany najczęściej, bo najbliżej, rozczarował mnie bardzo, baaardzo. W pierwszym dniu zakazu jednorazówek patrzę i oczom nie wierzę. Przy kasie sterta nowiuśkich, lśniących, grubszych, mocniejszych toreb! Ponieważ decyzję o alternatywach dla jednorazówek miasto pozostawiło indywidualnym sieciom, Pete’s postanowił zastosować się do zakazu wprowadzając… plastikowe torby, pięciokrotnie grubsze od „starych”, które są w stanie udźwignąć co najmniej 22 funty przy przynajmniej 125 użyciach, czyli teoretycznie zgodne z nowym prawem. Zakupy beznamiętnie ładowane są w nowe, grube torby, bez żadnego „zielonego ducha”, żadnej edukacji czy zachęty w stronę konsumenta. Pozostaje marne pięć centów rabatu za każdą torbę dostarczoną przez klienta (czyli jak było do tej pory). Nowe torby, choć grubsze, są tak podobne do starych, że wątpię w to, iż konsumenci będą pamiętać, że są wielorazowe i przynosić je ze sobą przy następnych zakupach.

20150803_130011 20150806_181116

Troszkę bardziej spodobało mi się podejście Targetu. Już w drzwiach tablice obwieszczające nowe rozporządzenie i przypominające konsumentom o przyniesieniu własnych toreb. Jednak jeśli zapomniałeś, „no problem”, również tu przy kasie dostaniesz nową, grubszą torbę. Możesz też kupić sobie przyjazną dla środowiska torbę wielorazowego użytku (najczęściej za 99 centów), lub w pierwszy weekend dostać ją w promocji za darmo.

2

20150803_134705

Inne sklepy, wzorując się na najbardziej przyjaznej dla środowiska sieciówce Whole Foods, postanowiły zaopatrywać klientów w darmowe papierowe torby, które są w 100% przetwarzalne. Whole Foods, Trader Joe’s od zawsze pakował w nie zakupy, oraz dawał klientom 10-centowy rabat za każdą przyniesioną swoją torbę. Do papierowych liderów w tym tygodniu miały dołączyć między innymi Mariano’s, Sears, Home Depot i Best Buy. W minionym tygodniu również Staples zapakował mnie w papier.

Osobiście lubię papierowe torby, bo nie dość, że w 100% przetwarzalne, zawsze w domu znajdzie się dla nich jakieś zastosowanie: projekty artystyczne dzieci, transport zabawek po schodach od piwnicy aż do sypialni, a czasem nawet pakowanie prezentów. Plastikowe torby dobre są zaś do wyścielania mniejszych koszów na śmieci, wspomniane już brudne pieluchy oraz pakowanie jedzenia. Gdy uzbiera mi się ich za dużo, pakuję jedne w drugie i odwożę do supermarketów, które mają specjalne przeznaczone na nie pojemniki. Najwyraźniej zadanie to musi być bardzo trudne, o czym świadczą plastikowe torby w miejskich kontenerach recyklingowych (na których wyraźnie jest zaznaczone, żeby ich nie wrzucać), fruwające na poboczach autostrad, chicagowskich plażach, chodnikach i ulicach południowych (i nie tylko) dzielnic, nie wpominając już o wysypisku na wodach Pacyfiku.

20150804_191346 20150804_145759

Chicagowscy prawodawcy pozostawiając szczegóły zakazu w gestii poszczególnych sieciówek oraz ufając w dobrą wolę i ekologiczne zaangażowanie konsumenta, zdecydowanie się przeliczyli. Na zakaz plastiku Chicago odpowiedziało… większą ilością plastiku. Nowe, grubsze torby zużywają pięciokrotnie więcej energii, głównie paliwa niezbędnego do ich transportu, choćby dlatego iż mniej się ich mieści w ciężarówkach – przeczytałam w Chicago Tribune.

Z niecierpliwością czekam na pierwszy sierpnia 2016 r., gdy zakaz ma objąć małe sklepy i sklepiki, czyli polskie delikatesy, meksykańskie warzywniaki, do których często uczęszczam. To dopiero będzie ciekawie.

 

Tajemnica Freda, czyli o moim podejrzanym sąsiedzie

Mój sąsiad od strony północnej ma na imię Fred. To bardzo intrygująca, tajemnicza postać. W pewnym sensie jesteśmy ze sobą bardzo blisko związani – nasze domy dzieli zaledwie półmetrowa szpara, w którą chyba tylko kot się wciśnie. Wiem to, bo kiedyś przypatrywałam się szparze zastanawiając się, czy Fred nie ma tam ukrytej kamery, lunety, czy innego sprzętu, przez który nas podgląda. Równie dobrze nasze domy mogłyby być połączone (tu ukłon w stronę absurdów amerykańskiego budownictwa miejskiego). Szczerze mówiąc, dawno nie zaglądałam w tą szparę. Ostatnim razem była zagracona gruzem, kawałkami cegły, kamieniami i śmieciami. Idę zaglądnąć. No proszę, Fred zaczął barykadować ją pustymi plastikowymi skrzynkami po mleku. Ten człowiek nie przestaje mnie zadziwiać. bckyrd0

Co jeszcze wiemy o Fredzie?

  • Mieszka sam. Dom jest duży, dwupiętrowy, z tym że on zajmuje chyba tylko piwnicę, bo zawsze wchodzi i wychodzi piwnicznymi drzwiami.
  • Ma ulubioną zielono-żółtą czapkę, którą nosi bez względu na pogodę.
  • Codziennie serwis „Meals on Wheels” przywozi mu gotowy lancz.
  • Obiło mi się o uszy, że jest rozwodnikiem.
  • Jedyną osobą, która czasami odwiedza Freda, jest syn.
  • Ma Mercedesa SUV, którego kiedyś mył ręcznie po każdym użyciu, lecz przez ostatnie parę lat wyprowadza go z garażu może dwa razy w roku.
  • Jest szczupły, drobny i ma może z 80 lat.

To są, powiedzmy, neutralne informacje, jakie mamy na temat Freda. A teraz… Co sprawia, że boję się Freda?

  • Jest jedno okno, które wychodzi na ścianę łączącą nas z Fredem. Tak, to okno wychodzące na murowaną ścianę! Późnym wieczorem, lecz zdarza się to również w ciągu dnia, zza okna i zza murowanej ściany Freda dochodzą krzyki: „Son of the B….! Mother F…!, F…! F…! F…!”  To bardzo donośne krzyki w furii i wściekłości dobiegające z piwnicy, choć przytłumione podwójnym murem. Czasami słychać też inne hałasy… jakby uderzenia, przewalające się meble, ale ludzki głos jest tylko jeden.
  • Gdy krótko po wprowadzeniu się parkowaliśmy na ulicy przed domem, razu pewnego znalazłam za wycieraczką karteczkę z wyzwiskami i groźbami.
  • Fred na podwórku za domem ma kolekcję miejskich kontenerów na śmieci. Ma ich obecnie dziewiętnaście, na każdym z nich – uwaga – kawałek deski i cegła.
  • Oprócz kontenerów na śmieci ma również kolekcję donic, we wszelkich możliwych rozmiarach, cegieł i pustaków, oraz kilka plastikowych palet. Wszystko skrupulatnie posortowane, ale nigdy w użyciu. To najdziwniejsze podwórko na świecie!

bckyrd1 bckyrd2

  • Dzieci mówią, że gdy bawią się na podwórku, czasem widzą uchylającą się zasłonkę i podglądającego je Freda.
  • Gdy Fred jest na podwórku, a my akurat podjeżdżamy pod dom, gwarancja na 100%, że schowa się przed naszym wejściem do domu.
  • Do garażowej klamki ma przywiązany sznurek, który aż boję się myśleć, co za sobą pociąga, gdy klamka zostaje naciśnięta.
  • Kilka lat temu wzdłuż naszego ogrodzenia nasadził mnóstwo ostrych papryk jalapeno oraz bananowych (banana peppers). To miało być ostrzeżenie? Nie sposób, by jedna osoba spożyła tyle ostrych papryk, a na Farmers Market też raczej z nimi nie jeździł.

Co kryje Fred? Jaka jest jego historia? Co ma w kontenerach na śmieci? Dlaczego przeklina wniebogłosy w piwnicy? Tyle już lat mieszkam tak blisko tego człowieka. Tak blisko, a tak daleko. Na początku mówiłam mu „Hi”, ale po karteczkach za wycieraczką i okrzykach w piwnicy, trochę w obawie o własne życie, przestałam się do niego odzywać. Czasami, może tak raz na parę miesięcy, przychodzi jakaś pielęgniarka, czy opiekunka społeczna. Nigdy nie zabawia tam długo. Przyznam, że bardzo chiałabym poznać tajemnicę Freda.

Narwałam bzu, naszarpałam

Wsadziłam głowę w bez sąsiadki. Dosłownie.

– Co ty robisz, mama? – zdziwiła się Mała.

– Wącham. – odpowiedziałam, nie otwierając oczu.

– Wąchasz co? – zapytała niepewnie po chwili, widząc że się nie ruszam.

– Hmmm… Wącham Polskę. I dzieciństwo.

– O, tak pachnie Polska? Let me try! – przyłączyła się Mała. – Oh, nice, mama!

Zamykam oczy i czuję. Pierwsze komunie. Majówki. Trasa z podstawówki do domu. Matura. Droga do Babci. Spacer nad Wisłą. Dłuższe wędrówki po szlakach spacerowych.

Bez sąsiadki młody taki, niepozorny i na dodatek zagrodzony. Lecz od tej pory miałyśmy z Małą misję znalezienia i przyniesienia do domu bzu. Dużej, dużej ilości, żeby pachniało w całym domu! Namierzyłam go wzdłuż pobocza autostrady, oczywiście za miejskim, a raczej stanowym płotem, w miejscu niedostępnym dla pieszych. Lecz cóż to dla nas, ekipy bzowych złodziejaszków wyposażonych w wiadro i nożyce ogrodowe!

bez3bez2

Jak na każdą zorganizowaną działalność przestępczą przystało, każdy miał przydzieloną rolę. Średnia miała pilnować samochodu i zaglądać w lusterka, czy nie jedzie szeryf. Mały miał pilnować, czy nie jedzie straż pożarna lub karetka pogotowia. Duża miała wkładać gałązki do wiadra. Mała poszła ze mną. Miała zachowywać się naturalnie i wskazywać ładniejsze gałązki. Ja miałam je ucinać.

Wszystko poszło sprawnie i według planu. No, może z tym naturalnym zachowaniem Małej trochę nie wyszło. Przejęta rolą złodzieja publicznego mienia, utrzymywanego z pieniędzy podatników, czyli mamy i taty, skradała się za moimi plecami rozglądając na prawo i lewo, tak jakby robiłyśmy coś złego… Moje dzieci to jednak miejskie dzieci. Takie rozsądne, przepisowe i logicznie myślące. Zupełnie nie to, co mama.

bez4

Bez jest, pachnie w kuchni i w sypialni. A ja wysilam pamięć… nie, nie da rady. Muszę wstukać w Google, jak szedł dalej ten wiersz. O proszę! To był Julian Tuwim. A wracając do wsadzania głowy w bez, bardzo mi przypadła do gustu ostatnia zwrotka:

Głowę w bzy – na stracenie,

W szalejące więzienie,

W zapach, w perły i dreszcze!

Rwijcie, nieście mi jeszcze!

bez5

 

 

Szlakiem prezydenta Obamy

Można go lubić lub nie, zgadzać się z nim lub nie, głosować na niego lub nie, w każdym razie Barack Obama to w Chicago potężna postać. Tutaj rozpoczął swoją polityczną karierę, najpierw jako senator stanowy, później krajowy, wreszcie prezydent Stanów Zjednoczonych. On sam nazywa Chicago swoim domem. Toteż postanowiłam poznać go bliżej, wybierając się na wycieczkę do Hyde Park i Kenwood – dzielnic Chicago najbardziej związanych z obecnym prezydentem.

Było to w jeden z tych długich, letnich dni, kiedy codziennie z rana wita mnie pytanie-jęczenie „Mamo… co dzisiaj robimy…?” Gdy rzuciłam hasło „Jedziemy do domu prezydenta”, zaskoczenie na twarzach dzieci szybko przerodziło się w radosne iskierki w ich oczach. Moje edukacyjne wycieczki może bywają trochę męczące, ale rzadko kiedy są nudne.

Choć nie spodziewałam się, że pomoc domowa pod nieobecność Baracka zaprosi mnie na kawę do salonu, ale byłam rozczarowana, że przechadzka do 5046 South Greenwood Avenue (skąd wyruszył prosto do Białego Domu i w którym zatrzymuje się podczas pobytu w Chicago) ograniczy się do oglądania czerwonej cegły i czarnej dachówki wychylającej się spoza gęsto porośniętych wysokich drzew i to tylko przy łaskawym powiewie wiatru. Szkoda, bo wydaje się, że to taka normalna ulica. Mieszkanka powiedziała nam, że drzewa przywieźli już takie duże i posadzili tak gęsto po wyborach w 2008 r. Tajne służby czujnie strzegą dostępu, ulica zamknięta jest ze wszystkich stron i obstawiona patrolami, a podczas wizyty prezydenta w Wietrznym Mieście, podobno aż do pięciu sąsiadujących ulic z każdego kierunku jest zamkniętych. Na szczęście internet obfituje w zdjęcia domu państwa Obama, zakupionego w 2005 r. za $1.65 miliona dolarów, więc przemycam tutaj jedno (pożyczone ze strony theobamafile.com).

20140718_122433 bll

ObamaHouse[1]bl

Myliłby się ktoś, sądząc że ulubiona restauracja prezydenta to elegancki lokal, gdzie na srebrnych tacach serwowane są wymyślne dania. Łatwiej porównać ją raczej do baru mlecznego, jakie pamiętam z czasów studenckich. Prosty, o nieco kiczowatym wystroju, gdzie przy jednym stole siedzi grupa studentów, przy drugim robotnicy drogowi, a jeszcze przy innym bezdomny, który właśnie uzbierał na śniadanie. Jajka, bekon, kiełbaski, hash browns (starte i smażone ziemniaki, które Amerykanie jedzą na śniadanie) oraz grits (kasza kukurydziana, typowy dodatek śniadaniowy dla południowych stanów) to typowe śniadanie w Valois. Prezydent faktycznie odwiedza to miejsce podczas pobytów w Chicago, oczywiście zupełnie z zaskoczenia i podobno sam płaci gotówką za swoje śniadanie (źródło drugiego zdjęcia: Getty Images).

20140704_195838

extralarge[1]

Nigdy nie sądziłam, że będę podziwiać krzesło w zakładzie fryzjerskim, lecz oto stoję przed zaszklonym, nieco wysłużonym krzesłem w niewielkim, ale ruchliwym zakładzie fryzjerskim pełnym czarnoskórych, luzackich i niezwykle życzliwych wobec turystów fryzjerów. Na tyle życzliwych, że zdradzają, iż ulubiony fryzjer prezydenta, który nadal jest oficjalnie zatrudniony w zakładzie, lata do Waszyngtonu na zawołanie, około dwa razy w miesiącu, aby strzyc pierwszą głowę kraju. W drodze powrotnej prowadzimy z mężem dyskusję na temat, a jakże, „ciekawe kto za to płaci”.

ObamaHairSalon

Przejeżdżamy też przez kampus The Univeristy of Chicago – piątej najlepszej uczelni w Stanach Zjednoczonych, według US News and World Report. Tutaj, na Wydziale Prawa, Barack Obama udzielał wykładów z prawa konstytucyjnego przez jedenaście lat, aż do chwili wyboru do amerykańskiego Senatu w 2004 r. Przechadzając się uliczkami Hyde Park ogólnie czuje się pokrzepiającą studencką atmosferę, tak przyjemną dla ducha.

20140718_124657 bl

W Hyde Park jest jeszcze kilka miejsc związanych z prezydentem, między innymi jego kawalerka, miejsce pierwszej randki z Michelle (lodziarnia), ulubiona księgarnia, ulubiona pizzeria, na które rzucamy okiem. Wyprawa kończy się oczywiście spacerem nad jeziorem. Ku mojej wielkiej radości, odkrywamy jeszcze jedno wspaniałe miejsce. Paleniska nad samym wybrzeżem. Dzień kończy się zatem opiekaniem pianek na patyku i podziwianiem wschodzącego nad jeziorem Michigan księżyca. Do niedawna zupełnie mi nieznana, a od niedawna jedna z ulubionych: dzielnica Hyde Park.

marsh bl