Jądro problemu

W poniedziałkowy poranek wychodzę w szlafroku z łazienki, kiedy z ciemności garderoby wyłania się Duża. W oczach ma strach. To, że jest jeszcze w piżamie, też nie jest dobrym znakiem. „Mama… Nie mogę iść dzisiaj do szkoły…” – zaczyna ostrożnie, a na moją pytająco-gniewną minę dodaje: „Nie zrobiłam galaretki na komórkę”.

Galaretki na komórkę. Okej. Spokojnie. Teraz pamiętam, że w piątek wróciła ze szkoły z napisem „jello” na ręce. Nawet komentowałam, że kto to widział, żeby nauczyciele pisali dzieciom po rękach. Czerwona galaretka, z naciskiem na fakt, że nie kupna, lecz zrobiona z mamą w domu, miała reprezentować komórkę na lekcji nauk przyrodniczych.

Zapomniałyśmy. Ale nie to mnie niepokoi. Najgorszy jest fakt, że z powodu głupiej galaretki jest w stanie opuścić szkołę. Jest przerażona: „Mama, ty nie rozumiesz! Jak nie przyniosę tej galaretki, dostanę ‚U’!” – wykrzykuje, gdy wydaję rozkaz, by natychmiast zaczęła się ubierać do szkoły. Teraz oprócz strachu pojawiły się łzy. Nie dowierzam własnym oczom.  Moje drogie, mądre, wzorowe dziecko. Patrzę na nią i widzę, jak galaretka na komórkę urasta do problemu niemal życia i śmierci.

Biegnę do kuchni.  Szperam w szafce i ufff… znajduję galaretki, których daty ważności upłynęły co prawda w grudniu 2013 r. Na komórkę będzie dobre – myślę sobie i z radością odkrywam, że na pudełku jest również „Speed Set Method”, czyli opcja z ekspresowym tężeniem. Pół godziny do wyjścia. Fruwają garnki, rozchlapuje się wrzątek, przetrząsam zamrażarkę w poszukiwaniu kostek lodu… Jednocześnie przygotowuję śniadanie i lancze dla dzieci. W duchu śmieję się, że choć potrafię zrobić kilka kompleksowych dań, mam zero doświadczenia w robieniu zwykłej galaretki. Ta amerykańska instrukcja błyskawiczna z dodatkiem lodu wcale mnie nie przekonuje…

20140925_084101

Duża w ostatnim desperackim akcie próbuje przekonać mnie, żeby nie iść do szkoły. Nie ma mowy. W samochodzie panuje milczenie. Błyskawiczne tężenie przeterminowanej galaretki okazało się fiaskiem. Ale czy nie akt woli się liczy? Zatem w pudełku wieziemy coś, co przypomina gęsty sok malinowy. Na szczęście, mój plan B obejmuje również zatrzymanie się po drodze w supermarkecie, gdzie dosłownie biegiem porywam foremkę gotowej galaretki.

20140922_085357

Gdy zbliżamy się do szkoły, podpowiadam córce opcje obrony przed końcem świata, jakim jest otrzymanie oceny ‚U’:

  1. „Przyniosłam galaretkę, ale nie zdążyła stężęć, więc…
  2. na wszelki wypadek przyniosłam też sklepową galaretkę, lecz jeśli Pani jej nie zaakceptuje, to…
  3. proszę postawić mi ‚U’, bo w pełni na to zasłużyłam, bo prawda jest taka, że zapomniałam zrobić galaretkę na czas.”

Dodaję jeszcze monolog o tym, jak uciekanie od problemów wcale ich nie rozwiązuje, jak płacz niczemu nie służy i jak ważne jest zachować spokój w sytuacjach kryzysowych, tudzież szukać kreatywnych rozwiązań, a w ostateczności przyjąć odpowiedzialność za własne błędy i wyciągnąć z nich naukę na przyszłość.

Zrezygnowana, ze spuchniętymi oczami i wyposażona w galaretkowo-wodniste opcje oraz moje morały wychodzi z samochodu. „Głowa do góry, córcia!” – żegnam ją przed drzwiami do szkoły. Jaka odpowiedź? „Mama… mieliśmy też przynieść gumę-kulkę na jądro do komórki…”

EPILOG: Z galaretkowego projektu dostała A+, ponadto usłyszałam moje ulubione zdanie: „Mama, miałaś rację…”