Co się stanie, jak połkniesz zęby? – i inne rozterki czterolatka

Patrząc, jak moje starsze dziewczynki w błyskawicznym tempie rosną i rozwijają się, przemalowując pokój z różowego na seledynowy, a księżniczki na ścianach zastępując… no, niczym, bo wystrój ich pokoju nie należy już do mnie… Pakując do oddania kolejne worki ciuszków, które już na pewno mi się nie przydadzą i niemal zalewając się łzami nad znalezioną za pralką parą niemowlęcych skarpetek… Spoglądając wstecz uzmysławiam sobie, że całe moje macierzyństwo (i pewnie nie tylko moje) odbywa i odbywało się w biegu. Jak w mgnieniu oka przynosiłam ze szpitala kolejne zawiniątka, z których dziś zrobiły się samodzielne, myślące stworzenia, które nie przestają mnie zadziwiać swoją indywidualnością.

Próbując zatem zwolnić tempo, bardziej cieszyć się dziećmi (czemu sprzyja fakt, że moje ostatnie zawiniątko jest już w wieku przedszkolnym) i kontemplować ich rozwój, ostatni rok spędziłam spisując najciekwawsze pytania Małego, w pełni świadoma, że ten wyjątkowy wiek zadawania wyjątkowych pytań trwa tylko chwilę i już nigdy nie wróci. Większość najbardziej kreatywnych pytań jest z serii „Mama, co się stanie jak…” I choć zadawane w większości w języku angielskim, przedstawiam je również po polsku, do wyboru do koloru.

  1. What happens if you eat your teeth? (co się stanie jak zjesz swoje zęby)
  2. What happens if you put your teeth into you eye? (co się stanie, jak włożysz sobie zęby do oka)
  3. What happens if you swallow hot lava? (co się stanie, jak połkniesz gorącą lawę)
  4. How do robots sneeze? (jak kichają roboty)
  5. Is Spiderman God’s creature? (czy Spiderman to stworzenie Boże)
  6. Are taxes dangerous? (czy podatki są niebezpieczne)
  7. Can you go to church in a mask? (czy można iść do kościoła w masce)
  8. Have you ever seen a steam boat-car-firehouse? (czy kiedykolwiek widziałaś samochodową łódź parową z remizą strażacką)
  9. What happens if you eat Planet Earth? (co się stanie, jak zjesz planetę Ziemię)
  10. What happens if you put lava on watermelon? (co się stanie, jak polejesz arbuza lawą)
  11. What happens if you swallow a thunder? (co się stanie, jak połkniesz piorun)
  12. Can we hit monsters because they are really bad? (czy możemy bić potwory, bo są naprawdę niedobre)

carcreation

Czy zdajecie sobie sprawę, co musi zachodzić w mózgu czterolatka, żeby zadawać tego typu pytania?! Albo tworzyć dzieła takie jak powyższe? Te pytania odzwierciedlają jego cały byt: fascynacje anatomiczno-przyrodnicze, rozróżnianie dobra i zła, poszukiwanie bezpieczeństwa, zachwyt na granicy ze strachem przed nieznanymi zjawiskami.

Oczywiście w większości przypadków jestem zamurowana, gdy idzie o odpowiedzi. Najczęściej wybucham śmiechem, co wcale nie satysfakcjonuje Małego. Nie mogłam się też powstrzymać, jeśli chodzi o nr 7 i odpowiedziałam, że w zasadzie nie powinno się, ale dużo osób tak robi. Zatem jeśli ktoś ma dobrą odpowiedź na któreś z pytań, piszcie w komentarzach!

Wracając jeszcze do pytania nr 8, wyobraźcie sobie radość i zachwyt Małego, gdy na spacerze nad rzeką zobaczyliśmy coś, co najbardziej chyba przypomina „samochodową łódź parową z remizą strażacką”!

boatfirehouse

Happy Birthday, mój Skarbie!

 

Jak moje 11-letnie dziecko dostało iPhona w prezencie i co z tego wynikło

To było dokładnie w przeddzień nowego roku szkolnego. W ramach ostatnich przygotowań wyskoczyłam nie pamiętam już po co do sklepu. Wzięłam ze sobą dzieciaki, wszystkie oprócz Dużej. Miało być nie dłużej niż godzinka. Zatem gdy zadzwoniła komórka, a na wyświetlaczu pokazało się „Dom”, w pierwszym odruchu pomyślałam, że coś się stało.

– Mama! mama! You won’t believe what happened! – rozentuzjazmowany głos wskazywał raczej na dobre wieści. Tylko co to mogło być? Może przyszedł długo oczekiwany zwrot nadpłaty od skarbnika powiatowego? Nieeee… dziecko nie dzwoniłoby do mnie z taką informacją. Za dużo radości w głosie, radości autentycznej, szczerej, niepohamowanej, wręcz z niej kipiącej…

– Przyszedł wujek i przyniósł mi… iPhona! Mama, słyszysz, prawdziwego iPhona!

Cisza na moim końcu słuchawki. Godzinę mnie nie ma. Jak na złość zostawiam TO dziecko same. I właśnie wtedy, właśnie w tej chwili, pojawia się wujek przynosząc to, o co od paru miesięcy toczy się w domu zacięta dyskusja. Cholernego iPhona.

– I co zrobiłaś? – cedzę ze spokojem, powagą, ale też ciekawością, zdając sobie sprawę, że mój głos nie podziela entuzjazmu Dużej.

– No… powiedziałam, że nie mogę go przyjąć, dopóki nie zaaprobujesz, ale on i tak go zostawił i poszedł.

Wujek dobry. Hojny wujek. Wujek na święta załatwił, że Santa przyniósł konsolę do gier Xbox. Gdy były młodsze, wujek obdarował je luksusowymi lalkami American Girl. Wujek przemyca synkowi suszone mango obsypane ostrym proszkiem z chili, smakołyk który synek uwielbia, a który przy braku umiaru powoduje bóle brzucha i niestrawność. Wujek ma prawie dorosłe dzieci, lecz żadnej córki. Wujek ma serce do rany przyłóż. Wujek podczas którejś z zakrapianych tekilą rodzinnych biesiad obiecał mojemu dziecku, że jeśli zaśpiewa jakąś tam piosenkę, to załatwi jej iPhona. Taki wujek to marzenie każdego dziecka.

iPhonowa debata toczy się może od maja. Najpierw duże zainteresowanie modelami telefonów. Co ten ma, a co tamten. Ile ten kosztuje, a ile tamten. Mama, a ile trzeba płacić, a jak często. Za jakiś czas:

– Kiedy będę miała swój telefon?

– Jak tylko uznamy, że jest taka potrzeba.

– Ale kiedy to będzie?

– Nie wiem, pożyjemy – zobaczymy.

– Ale dlaczego nie teraz?

–  Bo teraz nie potrzebujesz.

– A jak mam skontaktować się z wami, gdy pilnuję dzieci sąsiadki (sąsiadka nie ma telefonu domowego)?

– Po prostu głośno krzycz.

– Ale wszyscy w mojej klasie mają telefon.

– Ty nie jesteś wszyscy…  Ale wiesz co, jak naprawdę będzie potrzeba, to aktywuję ci mój stary telefon z klapką.

– Z klapką? Nie, dziękuję.

Muszę tu od razu zaznaczyć, że jak na amerykańskie dzieci, moje mają naprawdę dużo zdrowego rozsądku. Nie są wymagające, znają realia, cieszą się arbuzową gumą do żucia, czy paczką ulubionych słodko-kwaśnych drażetek. Argument „bo wszyscy to mają” czy „bo wszyscy tak robią” nigdy nie miał u nas wielkiego przebicia. Nigdy, aż do teraz…

iPhone

I leżał tak iPhone prawie dwa tygodnie na półce w biurze. Bo na paragonie podarukowym widniała data zwrotu i myślałam, że muszę poczekać do tego dnia ze zwrotem. Błąd. Leżał, kłuł w oczy i zakłócał spokój w rodzinie. „Cool” torbę ze srebrnym jabłkiem zostawiła sobię na pamiątkę. Na początku w ogóle nie skojarzyłam częstych wizyt w biurze, niespodziewanych oznak czułości typu”I love you mama, you are the best” z iPhonem. W którymś momencie pojawiły się delikatne podchody: „Mamusiuuuu, nie zmieniłaś zdania?”. Za parę dni zaczynamy od nowa: „A kiedy pozwolisz mi mieć swój telefon?” itd. itp. Były też momenty buntu: „Ale dlaczego?! Wytłumaczcie mi”, a nawet łzy. Były też wyniki sondażu, kompletnie zaskakujące: „Pytałam w klasie i miałam rację: wszyscy, mama, WSZYSCY mają telefony. Jedyną osobą, która nie ma telefonu jest koleżanka X i ja!”. No widzisz, czyli nie jesteś jedyna! Pewnego wieczoru pojawił się list. Początek bardzo przypadł mi to gustu.

Jesteście naprawdę dwojgiem niesamowitych ludzi. Macie pracę, pracujecie ciężko i zapewniacie opiekę czwórce dzieci. Zabieracie nas do szkoły, pozwalacie na zabawę, ale przede wszystkim bardzo nas kochacie. Chcę Wam powiedzieć, że my Was też kochamy.

Droga Mamusiu i Tatusiu. Jesteście naprawdę dwojgiem niesamowitych ludzi. Macie pracę, pracujecie ciężko i zapewniacie opiekę czwórce dzieci. Zabieracie nas do szkoły, pozwalacie na zabawę, ale przede wszystkim bardzo nas kochacie. Chcę Wam powiedzieć, że my Was też kochamy.

Dalej pojawiły się bardzo kreatywne, tudzież całkiem rozsądne argumenty.

Dlaczego potrzebuję telefon. Potrzebuję telefon, bo, na przykład, opiekuję się moim rodzeństwem i dzieje się coś złego. Pewnie, mogłabym po prostu włączyć alarm lub zadzwonić na 911, ale co jeśli wypadek spowodował uszkodzenie alarmu i domowych telefonów. Wtedy co? Telefon byłby świetnym narzędziem wspierającym.

Dlaczego potrzebuję telefon. Potrzebuję telefon, bo, na przykład, opiekuję się rodzeństwem i dzieje się coś złego. Pewnie, mogłabym po prostu włączyć alarm lub zadzwonić na 911, ale co jeśli wypadek spowodował uszkodzenie alarmu i domowych telefonów? Wtedy co? Telefon byłby świetnym narzędziem wspomagającym.

Gry są przyjemne! NAWET TATA W NIE GRA! Jeśli pozwolilibyście mi grać w gry, ściągałabym tylko DARMOWE i STOSOWNE. Ściągałabym nawet gry dla młodszej siostry i brata.

Gry są przyjemne! NAWET TATA W NIE GRA! Jeśli pozwolilibyście mi grać w gry, ściągałabym tylko DARMOWE i STOSOWNE. Ściągnęłabym nawet kilka gier dla (młodszych) siostry i brata.

Końcówka była rozbrajająca…

Bardzo Was kocham i jeśli nie zgadzacie się ze mną, dziękuję bardzo za czas poświęcony na przeczytanie tego listu i próbę zrozumienia.

Bardzo Was kocham i jeśli nie zgadzacie się ze mną, dziękuję bardzo za czas poświęcony na przeczytanie tego listu i próbę zrozumienia.

Właśnie ta końcówka sprawiła, że upewniłam się w mojej decyzji. Za bardzo kocham to dziecko, za bardzo zależy mi na jej zdrowym rozwoju i zachowaniu normalności. iPhone wylądował z powrotem w Apple Store, ku wielkiemu zdziwieniu młodej, wytatuowanej i wykolczykowanej sprzedawczyni z ery digital. Pół godziny go testowała, nie mogąc uwierzyć, że „no, there’s nothing wrong with it”. Kto oddaje dobrego iPhona?! Wujkowi wytłumaczone, przeproszone. Żeby ukoić nieco ból, telefon zamieniony na iPad mini, który może używać w tygodniu do zadań domowych, a w weekendy do zabawy, jeśli przez tydzień zgromadzi dość „cyfrowych punktów”.

Lubię czasami zakradać się do jej sypialni, usiąść na brzegu łóżka i patrzeć jak śpi. Minkę ma tę samą od jedenastu lat.

sleep

I gdy odetchnęłam z ulgą po iPhonowej historii, wczoraj usłyszałam kolejne interesujące pytanie: „Mama, when will you let me date?”.

 

 

Narwałam bzu, naszarpałam

Wsadziłam głowę w bez sąsiadki. Dosłownie.

– Co ty robisz, mama? – zdziwiła się Mała.

– Wącham. – odpowiedziałam, nie otwierając oczu.

– Wąchasz co? – zapytała niepewnie po chwili, widząc że się nie ruszam.

– Hmmm… Wącham Polskę. I dzieciństwo.

– O, tak pachnie Polska? Let me try! – przyłączyła się Mała. – Oh, nice, mama!

Zamykam oczy i czuję. Pierwsze komunie. Majówki. Trasa z podstawówki do domu. Matura. Droga do Babci. Spacer nad Wisłą. Dłuższe wędrówki po szlakach spacerowych.

Bez sąsiadki młody taki, niepozorny i na dodatek zagrodzony. Lecz od tej pory miałyśmy z Małą misję znalezienia i przyniesienia do domu bzu. Dużej, dużej ilości, żeby pachniało w całym domu! Namierzyłam go wzdłuż pobocza autostrady, oczywiście za miejskim, a raczej stanowym płotem, w miejscu niedostępnym dla pieszych. Lecz cóż to dla nas, ekipy bzowych złodziejaszków wyposażonych w wiadro i nożyce ogrodowe!

bez3bez2

Jak na każdą zorganizowaną działalność przestępczą przystało, każdy miał przydzieloną rolę. Średnia miała pilnować samochodu i zaglądać w lusterka, czy nie jedzie szeryf. Mały miał pilnować, czy nie jedzie straż pożarna lub karetka pogotowia. Duża miała wkładać gałązki do wiadra. Mała poszła ze mną. Miała zachowywać się naturalnie i wskazywać ładniejsze gałązki. Ja miałam je ucinać.

Wszystko poszło sprawnie i według planu. No, może z tym naturalnym zachowaniem Małej trochę nie wyszło. Przejęta rolą złodzieja publicznego mienia, utrzymywanego z pieniędzy podatników, czyli mamy i taty, skradała się za moimi plecami rozglądając na prawo i lewo, tak jakby robiłyśmy coś złego… Moje dzieci to jednak miejskie dzieci. Takie rozsądne, przepisowe i logicznie myślące. Zupełnie nie to, co mama.

bez4

Bez jest, pachnie w kuchni i w sypialni. A ja wysilam pamięć… nie, nie da rady. Muszę wstukać w Google, jak szedł dalej ten wiersz. O proszę! To był Julian Tuwim. A wracając do wsadzania głowy w bez, bardzo mi przypadła do gustu ostatnia zwrotka:

Głowę w bzy – na stracenie,

W szalejące więzienie,

W zapach, w perły i dreszcze!

Rwijcie, nieście mi jeszcze!

bez5

 

 

Uściski krótkie, nie przydługie, czyli czego nie wolno robić z dziećmi

Mała już parę razy prosiła, abym dołączyła jako opiekunka do klasowej wycieczki. Zawsze miałam bardziej lub mniej dobrą wymówkę. Jednak fakt, jak bardzo jej na tym zależy i jak nigdy nie zapomniała, chwycił mnie za serce i w końcu postanowiłam tak poukładać moje sprawy, abym następnym razem mogła z nią pojechać. Zresztą… jak można się oprzeć tym proszącym zielono-szarym oczom?

Elementary school students get on school bus

Zaraz zaraz. Nie tak szybko. To nie takie proste wskoczyć na pokład słynnego amerykańskiego żółtego autobusu szkolnego. Najpierw proszę wypełnić i oddać do sekretariatu jednostronicowy formularz autoryzujący  „background check”, czyli sprawdzenie danych. Oczywiście że wyrażam zgodę na to, aby Stanowy Departament Usług ds. Rodziny i Dzieci sprawdził, czy moje nazwisko nie figuruje w systemie śledzącym przypadki wykorzystywania i zaniedbania dzieci (Child Abuse and Neglect Tracking System). Załatwione. Teraz proszę tylko wypełnić elektroniczną aplikację o sprawdzenie zaplecza kryminalnego na stronie Archidiecezji Chicago. Ufff. No dobrze. Tylko że na tej stronie jest dwanaście formularzy, dzwonię więc do sekretariatu i pytam, który wypełnić. Odpowiedź? Wszystkie!

archap

Okazuje się, że biurokracja nie jest tylko przymiotem polskim. Waham się jeszcze przez parę sekund, bo nie cierpię wypełniania papierów, ale cel jest nazbyt szczytny. Z rozpędem wpisuję swoje dane, adres, telefony, e-maile w pierwszy formularz. Drugi to kwestionariusz z idiotycznymi pytaniami typu: czy mam na codzień kontakt z dziećmi, itd. itp. „Co przygotowało cię do pozycji, o którą się starasz?”- Bycie matką czwórki dzieci. „Co najbardziej interesuje cię w tej pozycji?” – Możliwość spędzenia czasu z córką w środowisku szkolnym. Następne to miejsca zamieszkania przez ostatnich siedem lat, historia edukacji, historia zatrudnienia i wolontariatu. Referencje osobiste i zawodowe. Dalej mamy deklarację, że wszystkie dane są prawdziwe.

Naprawdę interesująco robi się przy formularzu „Code of Conduct”, czyli kodeks postępowania. Czy ja dobrze widzę? Zamurowało mnie. Wpatrując się w punkty, które muszę zaznaczyć, nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać. Oto najciekawsze wyjątki z mojej deklaracji:

„Nie będę:

  • dotykać nieletniego w seksualny lub inny nieodpowiedni sposób,
  • zostawać sam na sam z nieletnim w zamkniętym pomieszczeniu,
  • dzielić łóżka z nieletnim,
  • udawać się na wycieczkę z noclegiem sam na sam z nieletnim,
  • przedstawiać nieletniemu seksualnie śmiałych lub pornograficznych tematów, słownictwa, muzyki, nagrań, filmów, gier, stron internetowych, programów komputerowych i rozrywek,
  • dostarczać nieletniemu alkoholu, papierosów i substancji kontrolowanych,
  • stosować fizycznej dyscypliny wobec nieletniego.”

archap2

Muszę na chwilę odejść od komputera. Muszę przejść się na spacer do kuchni. Może zaparzyć sobie melisę? Muszę wykrzyczeć przed mężem moje oburzenie. Gdy wracam, dostrzegam jeszcze dwa malutkie pola: „Środki pomocy w przestrzeganiu kodeksu postępowania” oraz „Praktyczne sugestie”. To musi być dobre. Po oburzeniu przychodzi rozbawienie, gdy czytam listę sugestii, co jest dopuszczalne, a co nie.

„Dopuszczalne:

  • słowna pochwała,
  • uścisk dłoni,
  • przybicie piątki („high-five”),
  • poklepanie po ramieniu lub plecach,
  • krótkie uściski,
  • trzymanie małego dziecka za rękę,
  • klękanie lub schylanie się po uściski od małych dzieci,
  • trzymanie się za ręce podczas modlitwy,
  • poklepywanie po głowie, jeśli odpowiednie w danej kulturze.

Niedopuszczalne:

  • przydługie uściski,
  • pocałunki w usta,
  • trzymanie dzieci powyżej 4 lat na kolanach,
  • dotykanie pośladków, piersi, nóg i obszarów płciowych,
  • okazywanie uczuć w odizolowanych miejscach,
  • siłowanie się lub łaskotanie nieletnich,
  • noszenie na barana,
  • jakikolwiek masaż robiony dorosłemu przez nieletniego lub nieletniemu przez dorosłego,
  • jakakolwiek forma niepożądanego okazywania uczuć,
  • komplementy odnoszące się do budowy lub rozwoju ciała.”

Przeczytałam i zrozumiałam kodeks postępowania, i zgadzam się go przestrzegać. Przeczytałam również wskazówki pomagające w przestrzeganiu kodeksu postępowania i praktyczne sugestie, które wykorzystam do pomocy w przestrzeganiu kodeksu. Rozumiem, że naruszenie tego kodeksu może doprowadzić do akcji dyscyplinarnej, łącznie z usunięciem mnie z pozycji wolontariusza. Amen.

Po kilku dniach dobra wiadomość. Zostałam ZAAPROBOWANA! Mogę z własnym dzieckiem pojechać do teatru na przedstawienie o Słoniu i Śwince! Hura!

Komentarze pozostawiam Wam, bo prawdę mówiąc, nie mam siły. Ręce opadają. Zresztą, czy potrzebny tu w ogóle jakiś komentarz?