Wszystko przez San Pablito

Jak to dokładnie było? Jechał do Damaszku, na niebie pojawił się blask tak silny, że oślepł na trzy dni? Coś takiego. Żeby szczegółowo przytoczyć tą historię, musiałabym zajrzeć do Nowego Testamentu, ale to nieważne. Co ma jaguar z biczem, niby-nindże z toporami, wilcza paszcza i plastikowy borsuk do nawrócenia świętego Pawła – też nieważne. To jest meksykańskie święto patrona miasta, więc musi być właśnie tak: kolorowo, głośno, przesadnie, z postaciami w strojach na pozór bez sensu, z rytuałami zakrawającymi na czysto pogańskie, z muzyką do ogłuchnięcia, dziećmi biegającymi bez dozoru, babkami w dżinsach o trzy numery za ciasnych i szpilkach zupełnie nie na okazję, i facetach w całej swej kowbojskiego krasie, w kapeluszach, choć słońce już dawno zaszło i maczowskich butach. Skoro o butach mowa, to jedna z nielicznych okazji, kiedy sam mój szanowny małżonek założył swoje mocno zakurzone „botas”.

botassanpablo

San Pablo Apostol to postać tak ważna, że w szafie mam może z dwadzieścia koszulek z jego wizerunkiem, we wszystkich możliwych rozmiarach, przesyłanych lub przywożonych nam w prezencie prosto z Meksyku przez licznych krewnych. Postać tak ważna, że meksykańskie ciotki natychmiast ochrzciły nam synka imieniem Juan Pablo, gdy tylko dowiedziały się, że urodził się właśnie w dzień świętego Pawła. „Juan” miał być od mojego imienia (Juana), a „Pablo” od świętego patrona, z dodatkowym argumentem, że przy okazji oddamy cześć wielkiemu papieżowi – Polakowi. Musieliśmy się z mężem mocno opierać i tłumaczyć, żeby zostać przy wybranym przez nas wcześniej imieniu. Do dziś krewni pytają, jak tam mały Juan Pablo rośnie i pozdrowienia przesyłają też dla małego Juana Pablo.

Zatem co roku pod koniec stycznia kto może, ten rzuca wszystko i odbywa doroczną pielgrzymkę, aby w sercu miasteczka w stanie Morelos najpierw uczestniczyć w intensywnych przygotowaniach, a potem przez parę dni jeść, pić, tańczyć na ulicach, puszczać petardy i bawić się w wesołym miasteczku. Szkoły i urzędy są oczywiście zamknięte. Dom rodziny, która w danym roku pełni funkcję „Mayordomos”, czyli gospodarzy obchodów, musi przez cały rok być otwarty dla wszystkich. Nikt nie może wyjść z domu Mayordomos nienakarmiony lub niezadowolony. Zostać gospodarzem tej fiesty to nie lada zaszczyt, na który niektóre rodziny czekają w kolejce po wiele lat. Wieść niesie, że tych, którzy odważyli się poskarżyć na niewygody lub koszty, spotkała kara w postaci nieszczęścia lub choroby!

altar

candles

mole

W Chicago jest na tyle liczna społeczność ze stanu Morelos, że urządzane są tu mini-obchody Dnia świętego Pawła Apostoła. W domu mayordomos przez cały rok odbywają się spotkania, modlitwy, przygotowania i poczęstunki. Około 25 stycznia jest uwieńczenie uroczystości z mszą i procesją ze słynnymi świecami, które są ręcznie robione i ręcznie dekorowane. No i wielka fiesta, w której w miarę możliwości staramy się zawsze uczestniczyć. Oprócz symbolicznego przekazania władzy nowym gospodarzom, jest muzyka, tańce i mole (tradycyjna potrawa meksykańska tak unikalna i wysokiej rangi, że zasługuje na osobny wpis). Tańce! Właśnie o tańcach chciałam napisać. Co roku jest kilka grup, ale ja najbardziej czekam na tą jedną: Aztecas!

Dzikusy? Może, ale jest coś hipnotyzującego w tym tańcu do dźwięku bębna, trąbieniu do wielkiej muszli na cztery strony świata i okrzykach w języku nahuatl. W tej mieszance indiańskich rytuałów i kultu chrześcijańskiego świętego. W każdym razie na mnie, dla której religijne obchody kojarzą się z nabożnymi procesjami przy dźwięku niezbyt dobrze zsynchronizowanej orkiestry dętej, takie świętowanie robi wrażenie.

Muszę jeszcze wspomnieć o „Chinelos”, kolorowych tańcerzach rdzennych dla stanu Morelos. Są oni o tyle ciekawi, że nie znając genezy ich stroju i tańca, można ich uznać za wariatów w kolorowych szlafrokach skaczących w kółko bez sensu i bez celu. Ale tak nie jest. Wśród Meksykanów mnóstwo tradycji powstało z pomieszania prekolumbijskich zwyczajów pierwotnych Indian i katolickich wierzeń narzuconych przez hiszpańskich konkwistadorów. I tak nikogo już nie dziwi wizerunek Matki Boskiej z Guadalupe na pióropuszu azteckiego czy innego tańcerza. Podobnie taniec chinelos ma swoją historię, która wywodzi się z… przedrzeźniania europejskich kolonistów, ich wyglądu i zachowania. Przyjrzyjmy się uważnie: tak drwią z nas (ależ naturalnie, nie z NAS!) rdzenni Meksykanie.

chinelo

Europejskie rysy, jasna cera z rumieńcami, bogate szaty przesadnie zdobione, wypielęgnowane brody i staranny makijaż, wyniosłość, arogancka postawa i ten manieryzm! Czyż nie robi się  jasne, że o Europejczykach mowa… A taniec… Niestrudzone skakanie z nogi na nogę w rytm blaszanych instrumentów. Dopiero znając genezę tańca chinelos, można się świetnie bawić. Choć właściwie nie…, bo moje dzieci bawiły się świetnie i bez tej wiedzy. Bo te dwie postacie na pierwszym planie to moje Mała i Średnia.

5 myśli w temacie “Wszystko przez San Pablito

  1. Chinelos- cos mi sie zaczelo blakac po glowie z czynelami w perkusjach… Ach, te filologiczne czkawki polaczone z pielegniarstwem… Ze trzy razy w zyciu mialam okazje probowac mole- geste, czekoladowe, pachnace pieprzem, cynamonem jako dodatek do krolika lub kurczaka. Cos mi sie wydaje, ze sw Pawel jest/ byl tak wenerowany przez Meksykanow z powodu swojej wizyty w Hiszpanii- konkwistadorzy z pewnoscia przeniesli kult do Ameryki. A propos muzyki- moja sp Mama Slazaczka wspominala godzinami trwajace proby orkiestr detych (kopalnianych) na uroczystosciach koscielnych z rozrzewnieniem…. Brakuje mi tutaj tego czasami…

    • Z Missouri do Chicago niedaleko, a tu na pewno znajdzie się orkiestra dęta. Wiem na pewno, że działa Związek Ślązaków! Mała namiastka tego, co zostało za nami, a czego zastąpić nie da się do końca niczym.

  2. Strasznie ciekawy wpis! Rodzina mojego Mężczyzny jest z San Juan de Potosi, więc o obchodach San Pablito nigdy nie słyszałam… Zresztą są z nich już bardziej tejanos niż mexicanos, moim skromnym zdaniem 🙂 Dodam tylko, że Guadelupana na indiańskim pióropuszu ma sens o tyle, że jest to pierwsza „brązowa” Matka Boska, a więc „nasza”. Coś tak jak u artystów afroamerykańskich, którzy malują czarnego Chrystusa. To taki tylko zapisek na marginesie, bo wpis jest cudny 🙂 Pozdrawiam Cię bardzo ciepło z Teksasu!

    • Dziękuję Pequeninha, że odwiedziłaś moje skrommne progi. Ojejku, jaka to radość wiedzieć, że ktoś mnie czyta. A tak też na marginesie, odwiedzić Teksas to moje dłuuugie marzenie. Wiesz, jak to jest, ubzdurać sobie w głowie jakiś obraz… A ja mam taki: siedzę na koniu w siodle typu Western, nie English, mam na sobie czerwone botas z węża tudzież krokodyla i galopuję po prerii. A potem wcinam wielkiego steaka z prawdziwej, karmionej trawą krowy. Nawet mi nie mów, że coś się nie zgadza, bo taki mam obraz i nie spocznę, dopóki go nie urzeczywistnię. Gorące pozdrowienia!

Dodaj odpowiedź do joanna78 Anuluj pisanie odpowiedzi